poniedziałek, 14 października 2013

Jennifer L. Scott "Lekcje Madame Chic"

Tytuł: Lekcje Madame Chic

Autor: Jennifer L. Scott

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie

Rok wydania: 2013

ISBN: 978-83-08-05162-7

Cena: 32,90 zł

"Jestem piękny! Jestem szczęśliwy! Jestem chic!" Norman i jego ego

Co jest znakiem naszych czasów? Powszechny egocentryzm, słit focie na fejsbuczku, internet w ogóle, szybkie tempo i Bóg wie co jeszcze. Pojęcie posiadania klasy stało się pustym frazesem, którego dzisiejszy świat nie rozumie i - co gorsza! - nie szanuje. Nasza moralność upadła, a tym samym wszystkie wartości, którymi się kiedyś kierowaliśmy, straciły na znaczeniu. Tymczasem coś w duszy tęskni, ckni się i marzy o tym, żeby to wszystko jeszcze odwrócić, żeby wskrzesić styl i smak z dawnych lat, żeby nadać wartości każdej chwili naszej codzienności. Jennifer L. Scott daje nam szansę na to, aby spełnić te pragnienia, poprzez opowiedzenie swojej historii z pobytu we Francji w czasach studenckich.

"Lekcje Madame Chic" omawia ów ulotny francuski styl, z jakim autorka zetknęła się mieszkając i ucząc się we Francji. W efekcie otrzymujemy poradnik, w którym jest wszystko, od robienia porządków po dietę. Są tu wskazówki, którym nie będzie łatwo sprostać, jak na przykład ograniczenie garderoby do dziesięciu ubrań. Albo jedzenie tylko w porze posiłków. Cały trick polega na tym, żeby się nie ograniczać i żeby czerpać radość z tego, co mamy. "Bycie smakoszem to niezła zabawa, która może się stać dobroczynnym hobby." - można powiedzieć, że w tych słowach nie ma nic odkrywczego, ale jednak porażają one czytelnika swoją prostotą i oczywistością, podobnie zresztą jak wszystkie zasady zawarte w książce. Oprócz porad odnośnie życia, autorka kreuje przed nami obraz Francji, o jakiej marzymy podczas słuchania piosenek Edith Piaf, oglądania "Amelii" lub gotowania według wskazówek Julii Child. Francja oczami autorki to niezwykłe i magiczne miejsce,które kusi nas nieodpartym urokiem.

"Lekcje Madame Chic" to poradnik niezwykły i wartościowy. Stosowanie się do jego zasad nie jest prostym zadaniem, ale jeżeli uda nam się wprowadzić w nasze życie chociaż jedną z nich, to poczujemy jak nasza pierś nadyma się z dumy i samozadowolenia. Bycie chic jest fantastycznym uczuciem, którym emanujemy i zarażamy wszystkich wokół. Etykietka prawdziwej damy nada nam rysu szlachetności, a nie zadufania i pustego nadęcia! Warto się postarać i zmienić swoje życie, ponieważ dzięki temu jego smak stanie się dla nas czymś więcej, niż odklepywaniem tych samych czynności bez końca. Polecam tą pozycję wszystkim, bez wyjątków. Jej język jest równie przyjemny, co treści które są za jego pomocą przekazywane. Autorka pisze o swoim życiu i doświadczeniach bez cienia przechwałek czy wywyższania się - pokazuje nam, że jest takim samym człowiekiem, o takich samych słabościach i przyzwyczajeniach co my. Historia, którą opowiada nam autorka, daje nam poczucie jakbyśmy zaglądali komuś do mieszkania przez dziurkę od klucza, obserwując po cichu jego przyzwyczajenia i życie. Dla polskich czytelników jest to ogromny atut, ponieważ możemy bezkarnie "podpatrzeć, jak to się robi we Francji" ;)

Jim Butcher "Akta Dresdena. Rycerz Lata"

Tytuł: Akta Dresdena. Rycerz Lata.

Autor: Jim Butcher

Wydawnictwo: MAG

Rok wydania: 2013

ISBN: 978-83-7480-369-4

Cena: 35 zł

"Lubię, kiedy facet dostanie serią z kałacha, nożem pod żebro, bombą po jajach, a później wstaje, otrzepuje gacie i biegnie dalej." Normana opinie...

Ha! to już druga pozycja z cyklu "Akta Dresdena", którą mieliśmy z Normanem przyjemność przeczytać. Po raz drugi nie zawiodłam się, i dostałam od książki dokładnie to, czego oczekiwałam. To genialna proza, którą czyta się tak, jak zazwyczaj ogląda się filmy akcji typu "Indiana Jones", albo "Mission Impossible". Akcja pędzi już od pierwszych stron nabierając szaleńczego tempa. Jim Butcher serwuje czytelnikom ogromną dawkę trzymającej w napięciu fabuły powieści fantasy z wątkiem kryminalnym. Harry - główny bohater - nie raz będzie musiał naprawdę się wysilić, by wyjść z opresji z życiem. Niestety wrogów przybywa, a sił braknie… Za to w książce nie zabraknie także specyficznego czarnego humoru, zaskakujących zwrotów akcji, mrocznych i niebezpiecznych tajemnic.

Harry Dresden zmienia się powoli w smętnego lumpa, który całymi dniami użala się nad sobą i rozpamiętuje przeszłość. Bohater jest detektywem, a zarazem magiem. Pomaga nie tylko śmiertelnikom, ale również przeróżnym istotom zamieszkującym nasz świat, o których istnieniu zwykły zjadacz chleba nie ma zielonego pojęcia - nie potrafi jednak pomóc samemu sobie. Wydarzenia z przeszłości mocno wpłynęły na jego stan psychiki, a poczucie winy skutecznie podkopało jego morale. Wybranka jego serca padła ofiarą wampirów, a on bezskutecznie próbuje znaleźć antidotum na truciznę krążącą w jej żyłach, zanim ulegnie ona pokusie i dokończy Przemianę w kolejnego krwiopijcę. W tym ciężkim dla niego okresie pojawia się u niego niespodziewany gość. Sama Królowa Zimy zaszczyciła jego progi prosząc, a w zasadzie zmuszając go, do podjęcia się pewnego zadania. Ma wytropić zabójcę Rycerza Lata oraz zwrócić to, co tamten ukradł po dokonaniu zbrodni. Jeśli mu się to uda, oczyści imię Królowej Zimy, gdyż to na nią padło główne podejrzenie jako zleceniodawczyni tej zbrodni. Jeśli zawiedzie… jego życie niechybnie dobiegnie końca. Ważą się losy równowagi na świecie. Dwory Sidhe już szykują się do wojny, co może mieć opłakane skutki dla wszystkich śmiertelników zamieszkujących Ziemię. Ale to nie koniec kłopotów Harry’ego. Na jego życie nastają również wampiry związane z Czerwonym Dworem po tym, jak spalił siedzibę Bianki, a ją samą zabił. Tak więc w życiu Harrego znowu dzieją się same interesujące rzeczy, których jedynym plusem jest dla niego możliwość zarobienia paru groszy i opłacenia zaległego czynszu.

Jim Butcher potrafi swoją prozą dokonać czegoś bardzo trudnego: otóż jego opowieści o przygodach lumpowatego detektywo-maga (cóż za połączenie!) potrafią wywołać w głowie czytelnika prawdziwy film akcji, który powoduje (no przynajmniej u mnie) nieodpartą chęć podjadania popcornu i popijania coli. Historia pana Dresdena wciąga nas już od pierwszych stron i powoduje w naszych umysłach powstanie permanentnego stanu napięcia i ekscytacji. Nie jest dla mnie istotne to, że normalny człowiek nie byłby w stanie przeżyć nawet połowy tego, co autor serwuje swojemu bohaterowi. To nic! To nieważne! To się nie liczy! Najcudowniejszym elementem powieści jest dla mnie niezwykle ironiczne i ostre jak brzytwa poczucie czarnego humoru głównego bohatera. Jego riposty i wyczucie groteskowego charakteru niektórych sytuacji sprawiają, że z jeszcze większym entuzjazmem podchodzę do lektury jego przygód. Z niecierpliwością będę czekać na kolejne części z cyklu "Akta Dresdena", ponieważ moje zainteresowanie dalszymi losami bohatera coraz bardziej mnie zżera. Zachęcam wszystkich do lektury!

niedziela, 13 października 2013

Lucius Shepard "Modlitewnik Amerykański. Luizjański Blues. Viator"

Tytuł: Modlitewnik Amerykański. Luizjański Blues. Viator

Autor: Lucius Shepard

Wydawnictwo: MAG

Rok wydania: 2013

ISBN: 978-83-7480-368-7

Cena: 49 zł

"Jakiż to łakomy kąsek! Jaka uczta dla smakosza słowa!" Norman

Seria Uczta wyobraźni to niewiarygodna wprost gratka dla wszystkich fanów wysokiej klasy literatury fantasy, zmuszającej czytelnika do wysiłku intelektualnego. Książki z tej serii należy czytać z uwagą i skupieniem, tak aby delektować się każdą stroną, każdym kolejnym rozdziałem i każdą opowieścią, jaką one ze sobą niosą. Sięgając po kolejną z tej serii pozycję byłam pewna, że jej lektura nie tylko "ukradnie" mi wiele dni i godzin z życia, ale i w zamian zabierze mnie tam, gdzie tylko wyobraźnia może nas zabrać. "Modlitewnik Amerykański. Luizjański Blues. Viator" to trzy mikro-powieści, z których każda zabierze nas w zupełnie inny świat.

Wszystkie trzy powieści, które autor zamknął w tej jednej książce, to obrazy światów, gdzie rzeczywistość i magia splatają się ze sobą do tego stopnia, że nie widzimy pomiędzy nimi granicy. To przenikanie się dwóch tak odległych światów można by nazwać realizmem magicznym- o ile takie określenie istnieje. Podobne wrażenia z lektury miałam przyjemność odnieść po lekturze opowiadań Neila Gaimana, który jest według mnie mistrzem tego gatunku.

"Modlitewnik amerykański” to historia Wardlina Stuarta, który po zamordowaniu przypadkowego mężczyzny i wyjściu z więzienia zaczyna pisać modlitwy. Początkowo wielu uważa go za szarlatana, ale kiedy okazuje się, że jego słowa przelane na papier mają moc sprawczą, z dnia na dzień staje się on swoistego rodzaju celebrytą.

"Luizjański blues” osnuty został wokół nocy świętojańskiej. Elementy fantastyczne obecne w opowiadaniu oparte zostały na dawnych wierzeniach i szamanizmie. Ze strony na stronę zwiększa się dawka mistycyzmu, którą raczy nas autor.Jednocześnie w opowieści narastają uczucia między Vidą, mieszkanką niewielkiego Grail, a Mustaine’em, przypadkowym przybyszem, który początkowo postrzega miejscowe tradycje raczej jako niegroźne zabobony, ale później musi zmienić zdanie...

"Viator" stanowi najbardziej zaskakujący element zbioru. Zmienne tempo narracji, płynne przeskoki między snem, jawą a urojeniami, coraz trudniejsze do pojmowania fakty wychodzące na światło dzienne, a do tego akcja rozgrywająca się w niewielkiej, nieco klaustrofobicznej przestrzeni i wśród niewielu bohaterów. Po raz kolejny autor ukazuje trudne relacje łączące kobietę i mężczyznę, którzy spotykają się dość przypadkowo i bardzo szybko zaczynają pałać do siebie silnym uczuciem. Jednak ta miłość nigdy nie jest taka prosta i zawsze mają na nią wpływ mroczne tajemnice i sekrety obojga kochanków.

We wszystkich trzech powieściach surrealizm, magia i fantastyka tworzą ciasny węzeł z rzeczywistością i realizmem. Piękny język, bogate opisy i niepowtarzalny nastrój sprawiają, że lektura wciąga nas niezauważenie, a naszkicowane przez autora postacie stają się naszymi towarzyszami nawet w chwilach, kiedy nie poświęcamy się lekturze. Autor zabiera nas w podróż po niewielkich, amerykańskich miasteczkach, zadymionych barach i dziwacznych spelunach, w których nadal króluje muzyka z szaf grających. Książka z całą pewnością zasługuje na miano "uczty". Jednak w miarę jedzenia apetyt rośnie, więc czekam na kolejne pozycje z tej serii :)

piątek, 9 sierpnia 2013

Pamela Druckerman "W Paryżu dzieci nie grymaszą"

Tytuł: W Paryżu dzieci nie grymaszą

Autor: Pamela Druckerman

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie

Rok wydania: 2013

ISBN: 978-83-08-05027-9

Cena: 34,90 zł

"Uwielbiam dzieci! Zwłaszcza na kruchym cieście w sosie waniliowym." Norman

Moja mama zawsze mi powtarzała, że sensem naszego życia są dzieci. Strasznie się przy tym tekście spinałam, bo uważałam że dziecko to coś w rodzaju żywej, wrzeszczącej kuli u nogi, która uniemożliwia kobiecie rozwój i samorealizację. No ale wtedy miałam kilkanaście lat i jeszcze daleko mi było do tykających zegarów biologicznych, które wrzeszczą kobiecie za uchem, że „ JUŻ CZAS”. No tak, tylko czas na co? Na poświęcenie swojego osobistego szczęścia na rzecz różowego pulpeta, czy też czas na zrozumienie istoty kobiecego szczęścia? Swoje lata już mam i wiem, że punkt widzenia zawsze zależy od punktu siedzenia. Dlatego też nie gardzę już myślą, że miałabym się poświęcić dla dziecka, ale też nie rozczulam się nad każdym pulpecikiem w beciku, jakiego zdarzy mi się spotkać. Jedno tylko wiem na pewno: jeżeli stanie się tak, że zostanę mamą, to na bank będę potrzebować dobrych rad odnośnie tego, jak to kluchowate zawiniątko opanować i nie zatracić przy tym samej siebie.

„W Paryżu dzieci nie grymaszą” to nietypowy poradnik/zaradnik. Nie znajdziecie tutaj suchych informacji odnośnie temperatury podawanych obiadków i sposobów zawijania dziecka w pieluchę w rekordowym tempie, na jednym kolanie i w środku lasu. Nic tutaj nie jest wypunktowane i nic nie jest przedstawiane jak jakiś schizofreniczny sen żony ze Stephford. Książka została ewidentnie napisana z myślą o normalnych ludziach, którzy czasami mają po prostu ochotę wejść do szafy i nie wychodzić z niej dopóki ich dzieci nie pójdą na swoje. Język jest lekki i „miękki” w odbiorze, a przy niektórych fragmentach naprawdę można popłakać się ze śmiechu, albo pokiwać ze zrozumieniem głową. Techniki wychowawcze przedstawione przez autorkę mogą zaskakiwać, ale na chłopski rozum są jak najbardziej sensowne. Podoba mi się niekonwencjonalny styl, jakim operuje autorka – praktycznie nie czułam, że czytam coś na kształt poradnika, ale raczej wciągającą historię rodziny,jakich wiele. Książkę polecam zdecydowanie wszystkim tym, których może przerastać perspektywa macierzyństwa lub tacierzyństwa. A ja? A ja nikomu nie oddam mojego egzemplarza,bo z całą pewnością jeszcze mi się w życiu przyda :)

Patrick deWitt "Bracia Sisters"

Tytuł: Bracia Sisters

Autor: Patrick deWitt

Wydawnictwo: CZARNE

Rok wydania: 2013

ISBN: 978-837536-500-9

Cena: 39,90 zł

"Gdybym miał broń, to bym cię zastrzelił...Szlag! Gdybym miał chociaż ręce, to bym cię udusił!" Norman

Zawsze mnie zastanawiał ten szał na punkcie westernów. No nie wiem o co tyle krzyku! Banda chłopa na pustyni ściga się i strzela, kąpie się w kalesonach w lodowatej rzece raz na kwartał a później jeszcze jadą na parszywy bimber do saloonu, żeby popatrzeć na zakurzone i lepkie od potu (żeby tylko od tego!) dziwki. No nie rozumiem zupełnie! Zawsze jakoś te klimaty mnie raziły, nigdy nie pociągały. Filozofia według której kręci się westerny zupełnie nie trafia do mojego babskiego gustu... No było tak aż do momentu, kiedy przeczytałam „Braci Sisters”.

Eli i Charlie to bracia, którzy zajmują się ściganiem i zabijaniem ludzi na polecenie swojego wrednego szefa, imć Komandora. Ich świat to lata pięćdziesiąte XIX-wieku, kiedy stany pochłaniała gorączka złota. Nie ma tutaj sprawiedliwości i prawa, co pozwala na bezkarne mordobicie na każdym kroku. Charlie to typowy bandzior – idealny czarny charakter, który najpierw strzela a potem...no, znowu strzela. Charlie został nakreślony prostą, jednobarwną kreską, dzięki czemu potrafimy go od razu wrzucić do wora z napisem „TEN ZŁY”. Tymczasem Eli to postać pastiszowa – jego dylematy moralne, poszukiwanie miłości i chęć zrzucenia brzuszka doprowadzają nas do konsternacji, bo coś nam tutaj ewidentnie nie pasuje. Czarny charakter na diecie? Wcinający gotowane marchewki zabójca? No jak to?! I jeszcze jego przywiązanie do konia o imieniu Baryłka! Coś tutaj nie gra, czyż nie? Historia dwóch morderczych braci skupia się na podróży przez prerię, ale na każdym kroku łamie przyjęte przez ojców gatunku zasady, dzięki czemu historia wciąga jak diabli!

Czytanie westernu to dla mnie zupełna nowość, dlatego tym bardziej się cieszę, że przygodę z gatunkiem zaczęłam od tej właśnie pozycji. Eli i Charlie są jak dwa spojrzenia na konwencję: Charlie to tradycyjne ujęcie tematu, ale Eli łamie wszystkie reguły – jest skrzywionym obrazem Clinta Estwooda, czymś w rodzaju prześmiewczej wersji kasowego hitu. Największą sympatią obdarzyłam co prawda nieszczęsnego Baryłkę, ale muszę przyznać że sami bracia Sisters również mnie zaintrygowali. Trzymałam nawet kciuki za Eli'ego, kiedy starał się wytrwać w diecie. Książka zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie, ale przypuszczam że zagorzali fani śmiertelnie poważnych spojrzeń pana Clinta poczują się urażeni tak trywialnym podejściem do tematu życia kowboja. Niemniej polecam serdecznie wszystkim, jako wyborną lekturę na leniwe, gorące popołudnia w hamaku. Jako kompletny laik muszę stwierdzić, że Dziki Zachód może być jednak pociągający ;)

czwartek, 8 sierpnia 2013

Elizabeth Kerri Mahon "Skandalistki. Historie kobiet niepokornych"

Tytuł: Skandalistki. Historie kobiet niepokornych

Autor: Elizabeth Kerri Mahon

Wydawnictwo: W.A.B.

Liczba stron: 304

Rok wydania: 2013

ISBN: 978-83-7747-850-9

Cena: 34,90 zł

"Jestem piękny i doskonały, ale szkoda że nie mam cycków." Norman

Kobieta to wyjątkowo silne stworzenie. Jesteśmy przyzwyczajone do tego, że o poważne traktowanie musimy walczyć dłużej i znacznie mocniej niż najbardziej nawet mizerni faceci. Kobieta jest postrzegana poprzez jej seksualność znacznie częściej niż mężczyzna – wymaga się od niej, aby tłumiła i maskowała swoją płeć za każdym razem, kiedy zajmuje ona stanowisko przypisywane zazwyczaj mężczyznom. Kto nie wierzy, niech sam się zastanowi choć raz, jaki jest cel noszenia garniturów przez facetów? Garnitur ma za zadanie podkreślenie samczej siły i dominacji. Podkreśla szerokość ramion, nadaje surowości i męskości, kojarzy się z władzą i siłą. Tymczasem garsonka maskuje kobiecość, sprawia że kobieta wygląda jak kopia mężczyzny – nie podkreśla miękkości i piękna kobiecego ciała, nie zaznacza piersi i nie „krzyczy”, że jej właściciel to KOBIETA. Garsonka to garnitur dla tworu męsko-podobnego, jeśli mogę tak to określić. Przeciwnicy feminizmu plują się zazwyczaj, że feministki to wredne babochłopy i zajadłe jędze na wzór Kazimiery Szczuki (która moim zdaniem robi fatalny piar naszej płci), które chcą zapieprzać na równi z chłopakami i dostawać dokładnie to co oni dostają od życia, ale w momencie kiedy trzeba wnieśćzakupy na 9 piętro, to ich krzyk o równouprawnienie cichnie. Niestety niewiele osób wie, że prawdziwy feminizm to nie walka o identyczne stanowiska, zadania i traktowanie, ale walka o SZACUNEK dla kobiety za to, że jest kobietą. Feminizm to pragnienie sprowadzenia nas wszystkich do jednego określenia – LUDZIE.

Elżbieta I Tudor była jedną z najwybitniejszych władczyń na świecie. Jej charyzma była tak potężna, że tej niezwykłej kobiecie udało się sprawować swoje rządy przez kilkadziesiąt lat, doprowadzając Anglię do rozkwitu, jakiego już nikomu nie udało się powtórzyć. Od imienia Elżbiety nazwano całą epokę, w której żyła, co chyba najdobitniej świadczy o jej sile i niezwykłości. Niestety do dzisiaj spotyka się opinie, że największym i niewybaczalnym błędem tej żelaznej w swych postanowieniach władczyni było zrezygnowanie z posiadania potomstwa, co doprowadziło do ostatecznego osłabienia korony po jej śmierci. Jak to jest, że nawet dzisiaj wypomina się tej wyjątkowej kobiecie niechęć do zamążpójścia, podczas gdy ilość jej sukcesów mogłaby spokojnie zapełnić – i zapewniam, że to właśnie robi! - niejeden podręcznik do historii największych sukcesów władców Anglii? Dlaczego tak wielu nadal podchodzi niechętnie i z rezerwą do przyznania Elżbiecie I tytułu niezwykłej i doskonałej władczyni?

„Skandalistki” to pozycja, za którą już od dawna tęskniłam. Niestety literatura bardzo rzadko chce sięgać po sylwetki niezwykłych i silnych kobiet, które wolą wolność ducha niż akceptcję społeczeństwa. Powyżej opisałam jedynie Elżbietę I Tudor, ale w książce można znaleźć tyle niesamowitych postaci kobiet niezależnych, że aż człowieka zaczyna spalać pytanie, gdzie one wszystkie do tąd się podziewały?! Dlaczego jeszcze nie nakręcono o nich filmów? Nie napisano powieści? Nie nauczano w szkołach?! „Skandalistki” to lektura obowiązkowa dla każdego – dla zahukanych i zakompleksionych dziewczyn, dla skrępowanych obyczajami kobiet i dla...nieświadomych kobiecej siły mężczyzn. Nie powiem, że pozycja stała się dla mnie czymś w rodzaju prywatnej biblii, ale z całą pewnością zamierzam po nią sięgać za każdym razem, kiedy zwątpię w swoje siły i słuszność moich pragnień. Jeżeli chodzi o techniczną stronę książki to mogę zapewnić, że jest ona napisana językiem prostym i przystępnym, gładko „wchodzi” i na długo w nas zostaje. Wygodny jest również podział wprowadzony przez autorkę, dzięki czemu bardzo szybko i łatwo możemy znaleźć naszą ulubioną postać. Polecam gorąco!

wtorek, 6 sierpnia 2013

Iwona Luba " Berlin. Szalone lata dwudzieste, nocne życie i sztuka"

Tytuł: Berlin. Szalone lata dwudzieste, nocne życie i sztuka

Autor: Iwona Luba

Wydawnictwo: Carta Blanca

Liczba stron: 288

Rok wydania: 2013

ISBN: 978-83-7705-262-4

Cena: 89 zł

"Craaazyyyy! Craaazyyy! I'm so fuc...ing crazy baby!" Norman

Jeśli ktoś znajdzie w sobie na tyle siły i zainteresowania moją osobą, może łatwo się doszukać pewnych nudnych faktów z mojego prywatnego życia. Jednym z nich jest informacja o ukończonym przeze mnie kierunku studiów. Jako rasowa polonistka mam swoje małe zboczenia, dzięki którym mam pewność, że pomimo braku praktycznych aspektów, moja decyzja o wyborze kierunku była jak najbardziej słuszna...no właściwie to jedyna właściwa. No więc teraz klepię biedę i notorycznie poszukuję pracy, ale za to mam ogromną, śmieciową wiedzę o rzeczach, które interesują tylko mnie i może jeszcze paru innych "polonistycznych" oszołomów. Jednym z moich tzw. koników jest historia XX-lecia Międzywojennego w Polsce i korzenie, z których wynikało szaleństwo tej epoki. W większości pewnie się nad tym nie zastanawialiście (byłabym zszokowana, gdyby było w tej materii inaczej), ale ja wiem, że Polscy artyści i szaleńcy ze świadka krakowskiego bardzo mocno wzorowali się na tym, co miało miejsce...w Niemczech! a dokładniej to w Berlinie! Przecież Niemcy to dla Nas, Polaków, "kolebka zła" i nienawiści, które rozpanoszyły się po świecie jak wysypka na tyłku! A tu zonk... bo to właśnie Niemcy imponowali nam swoją kozacką odwagą i rozwiązłością, wyzwolonym duchem artystycznym i unowocześnioną moralnością, którą cechowało wyjątkowe rozprężenie. Jakaż więc była moja radość, kiedy odkryłam, że na ten jakże wdzięczny temat powstał przepiękny album, zapchany dosłownie całą masą anegdot, historii i miejskich legend z dawnego, dosłownie dzikiego Berlina.

Oto opowieść o Berlinie w zawrotnym rytmie fokstrota i rewiowych popisów. Autorka prowadzi przez szalone lata dwudzieste XX wieku i pokazuje miasto w różnych odsłonach. W tętniącym życiem w dzień i w nocy Berlinie spotykamy geniuszy nauki, literatury i sztuki, gwiazdy filmu – od Marleny Dietrich, Leni Riefenstahl i Fritza Langa, przez Bertolta Brechta i Ottona Dixa, po Alberta Einsteina, a także najwybitniejszych polityków, muzyków i sportowców. Pozycja wciąga niesamowicie, przyprawiając nas od czasu do czasu o wypieki na twarzy. Autorka wykonała kawał dobrej i żmudnej roboty, odnajdując całą masę niezwykłych informacji dotyczących życia Berlińczyków w czasach przedwojennych. Album jest pięknie ilustrowany, zrobiony "na bogato", z fantazją jakiej można pozazdrościć :) Polecam serdecznie wszystkim miłośnikom historii w wydaniu szalonym, bez akademickiego zanudzania suchymi faktami!

niedziela, 26 maja 2013

Pamela Druckerman "Dlaczego zdradzamy? Światowy atlas niewierności"

Tytuł: Dlaczego zdradzamy? Światowy atlas niewierności

Autor: Pamela Druckerman

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie

Liczba stron: 336

Rok wydania: 2013

ISBN: 978-83-08-05080-4

Cena: 34,90 zł

"Oj tam, oj tam! wszak się nie wymydli!" Norman i zasady moralne

Czym tak właściwie jest zdrada? Ciężko to określić, czy też to raczej oczywiste? Dla jednych zdradą jest już samo fantazjowanie o innym/innej, dla innych do zdrady zaliczyć można pocałunek, dla jeszcze innych prawdziwą zdradą jest dopiero seks. Każdy ma własne podejście do tego tematu, każdy inaczej go podejmuje. Są ludzie, dla których zdrada to koniec świata, ale są też tacy, którzy mają do niej dość ambiwalentny stosunek i nie traktują jej dość poważnie. Kto ma rację? Czy zdrada nosi dzisiaj tak straszliwe piętno jak jeszcze kilkadziesiąt lat temu? Możemy jedynie gdybać jak byśmy się sami zachowali w takiej sytuacji - jako zdradzający lub zdradzony, ale obyśmy nigdy nie musieli się borykać z tego typu problemami.

Zdrada to nadal w wielu krajach i kulturach temat tabu. Są religie, które nie tylko srogo karzą za tego typu występki, ale i zakazują rozmowy o nich, aby nie dawać powodów do rozmyślań i pokus. Jednak zdradzamy wszyscy i wszędzie, niezależnie od tego jakie ryzyko to z sobą niesie. Powstaje pytanie o to, co tak nas, ludzi, pcha do tego, żeby nawiązywać romanse lub jednorazowe przygody? Dlaczego nie potrafimy wytrwać w monogamicznym związku do końca życia? Czyżbyśmy się czegoś bali? A może po prostu czasami chcemy sobie udowodnić, że wciąż jesteśmy na tyle atrakcyjni, żeby się podobać nie tylko swojemu partnerowi, ale i komuś zupełnie nowemu, komuś kto popatrzy na nas świeżym okiem? Zdrada to z całą pewnością nie tyle akt wynikający ze zwierzęcego popędu, ale poważny problem natury psychologicznej. Trudno więc tworzyć definicję zdrady, ponieważ ilu zdradzających i zdradzanych na świecie, tyle sposobów rozgryzienia tematu niewierności.

Lubię książki z półki "psychologia dla tłumu", ponieważ traktują one zazwyczaj o rzeczach, które interesują przeciętnego zjadacza chleba, ale robią to w taki sposób, że nie tracą na swojej atrakcyjności (ileż to razy sięgałam po książkę, która poza interesującym tytułem, nie miała w sobie już nic innego, co powstrzymałoby mnie przed zaśnięciem?). "Dlaczego zdradzamy?..." to pozycja jak najbardziej godna uwagi. Autorka pisze o niewierności w taki sposób, że nie odczuwa się w jej dziele potępienia czy też nawet obrzydzenia do jej bohaterów. Pozycja zmusza jednak do zastanowienia się, co tak na prawdę pcha nas do cudzego łóżka i dlaczego zdradzamy coraz częściej? Co powoduje, że mamy coraz większy apetyt na przygody seksualne i ten dziwaczny dreszczyk emocji, kiedy jak gdyby nigdy nic, wracamy do małżeńskiej alkowy? Po lekturze odniosłam wrażenie, że wraz z ogólnym rozwojem człowieka, rozwinęła się w nas również nasza moralność - a raczej jej granice. Nie jesteśmy już tak bardzo restrykcyjni, jeżeli chodzi o to "co wypada, a co nie". Książka jest dodatkowo opatrzona kilkoma tabelkami i wyliczeniami, dzięki którym nabiera ona rysu naukowego, a teorie autorki otrzymują podporę z suchych faktów i danych. Nie ma tego jednak zbyt wiele, więc spokojnie! to nie lektura akademicka tylko porządna robota merytoryczna ;) Reasumując: książkę polecam zdecydowanie, bo zmusza do poważnych przemyśleń i analizy własnych potrzeb i zachowań!

czwartek, 16 maja 2013

Evan Mandery "Q. Ponadczasowa historia miłosna"

Tytuł: Q. Ponadczasowa historia miłosna

Autor: Evan Mandery

Wydawnictwo: SQN

Liczba stron: 363

Rok wydania: 2013

ISBN: 978-83-63248-06-2

Cena: 34,90 zł

"Ach ta "amour"!...a później i tak jej mówisz, że zupa za słona" Norman

Wszystkie kobiety kochają romanse. Kochają je oglądać, kochają je czytać, kochają za nimi wzdychać i marzyć, że one też kiedyś przeżyją swoją wielką przygodę. Kobiety są niepoprawnie romantyczne i optymistycznie nastawione do uczucia, jakim jest miłość. No przynajmniej jest tak do czasu, kiedy nie dostaną od tej "miłości" porządnego kopniaka w cztery litery i nie pokrzywią się od tego jak, nie przykładając, Dzwonnik z Notre Dame. Taka kobieta już nie wzdycha i nie czeka na swojego Romeo, tylko parska śmiechem na widok walentynkowego szału i spijających sobie z dziubków każde słowo zakochanych. Kobieta doświadczona wie, że zbyt wielka miłość to pewne nieszczęście i szansa na kompletne zmarnowanie sobie życia. Powstaje tylko jedno pytanie: czy tą marnacją będzie ulegnięcie uczuciu, czy też ucieczka przed nim gdzie pieprz rośnie?

Zaczyna się dość banalnie. On poznaje Ją i bardzo mocno się zakochuje. Są dla siebie stworzeni, idealnie dopasowani i tak niezwykle podobni do siebie w swoich gustach i opiniach. Wszystko idzie coraz lepiej, są bardzo szczęśliwi ze sobą i planują wspólną przyszłość. Jednak pewnego dnia, tuż przed zaplanowanym ślubem, On spotyka...siebie, ale o kilkadziesiąt lat starszego i świadomego przyszłości, która go czeka u boku Q. Ten starszy odradza związek z Q, każe mu wręcz odejść od niej, bo wspólna przyszłość tych dwojga zaowocuje bólem i goryczą, jakimiś straszliwymi konsekwencjami i żalem po nich. Nasz bohater-narrator podejmuje decyzję, która ma wszystko zmienić... pytanie tylko, czy na lepsze?

Wiem, że strasznie ogólnikowo to streściłam, ale nie mogłam inaczej. Książka zaskoczyła mnie swoją myślą przewodnią, a mianowicie: "Co byś zrobił, gdybyś się dowiedział, że osoba z którą chcesz spędzić życie przyniesie ci całą masę cierpienia?". Troszkę trudna sprawa, prawda? Autor powieści podszedł do sprawy w bardzo fajny sposób, dzięki czemu stworzył coś, czego jeszcze nigdy nie spotkałam w literaturze. Może za mało czytałam, a może Evan Mandery to geniusz? Opowieść jest dość nostalgiczna jak dla mnie, ale czyta się gładko i przyjemnie. Historia jako taka mocno mnie zaintrygowała i byłam szczerze zaciekawiona jej finałem. Jest tutaj sporo satyry, ale i sentymentalizmu, tak więc powieść powinna się spodobać zarówno tym doświadczonym, jak i naiwnym kobietkom w każdym wieku. Polecam z całą pewnością ale uprzedzam, że ta niezniszczalna miłość do Q to czysty surrealizm ;)

Kristin Kimball "Brudna robota. Zapiski o życiu na wsi, jedzeniu i miłości"

Tytuł: Brudna robota. Zapiski o życiu na wsi, jedzeniu i miłości

Autor: Kristin Kimball

Wydawnictwo: Czarne

Liczba stron: 271

Rok wydania: 2013

ISBN: 978-83-7536-447-7

Cena: 34,90 zł

"Każda świnia jest uroczym prosiaczkiem, dopóki po raz pierwszy nie utytła się w gnojówce." Norman

Dzisiaj mało już jest prawdziwych gospodarstw. Teraz nawet rolnik prowadzi zautomatyzowane przedsiębiorstwo, niemalże bez kontaktu z naturą, do jakiego przywykli jego poprzednicy. Dzisiaj krowa doi się prawie sama - wystarczy jej tylko podłączyć elektryczne dojarki i iść na kawę. Kurom nie trzeba sypać ręcznie ziarna - zajmie się tym w pełni zautomatyzowany podajnik, który po ustawieniu czasowym otwiera kilka zaworków i już przyszłe nuggets'y mogą się posilać. Dzisiaj nie idzie się w pole na cały dzień, z kosą przerzuconą przez ramię i z posiłkiem zawiniętym w gałganek - teraz wsiada się na żelazne dziwactwa, których nazw nie znam a tylko widzę raz w roku, jak sieją, plewią, zbierają, wiążą i orzą na nowo. Technika ułatwiła znacznie pracę na roli i w gospodarstwie, ale mimo to gdzieś w serduchu tkwi absurdalna - z pozoru - tęsknota za zapachem, smakiem i wyglądem dawnych farm i gospodarstw...

Kristin prowadziła luźny i typowo "miastowy" tryb życia. Miała trzydzieści-parę lat i zero zmartwień na głowie. Jednak kiedy poznała Marka rzuciła wszystko w cholerę i wyjechała z nim gdzieś w rejony amerykańsko-kanadyjskiej granicy po to, żeby założyć farmę ekologiczną. Dziewczyna z miasta nie wie nic o życiu i trudach na wsi, ale bardzo się stara i bardzo chce, żeby wszystko się udało. Oboje dość naiwnie postanawiają prowadzić nie tylko gospodarstwo na ekologicznych zasadach, ale i sprzedaż swoich wyrobów oraz kurort wypoczynkowy. Każda kolejna pora roku niesie ze sobą nowe i dość uciążliwe zadania, które znacznie przerastają możliwości i siły młodych. Gdzieś jednak w tym wszystkim rodzi się coraz silniejsza miłość do ziemi i tego co ona może dać, jeżeli tylko odda się w zamian własne serce. Historia zmierza do pięknego happy endu, ale to nie on jest tutaj najważniejszy. Największą wartość bowiem ma nowo nabyta świadomość Kristin i Marka, że razem mogą wszystko!

Cóż mogę Wam powiedzieć? Niby to romans, ale jednak nie romans. Dla mnie największa wartość zaczerpnięta z tej powieści to smaki i zapachy, doskonałe opisy realiów życia na farmie i szczera prawda o trudnościach, z jakimi borykają się ci, którzy postanawiają się utrzymywać z pracy własnych rąk - DOSŁOWNIE! Książka jest niebanalna i bardzo ciepła, zaprawiona odrobiną słodyczy i sporą dawką cierpkiej prawdy. Obserwowanie katorgi, na jaką zdecydowała się główna bohaterka w chwili związania swoich losów z losami Marka powodowało u mnie chwilami napady serdecznego śmiechu. Rozbrajała mnie początkowa naiwność dziewczyny i cieszyła jej determinacja. Niestety książka źle wpłynęła na moją figurę, ponieważ nieustannie musiałam coś podjadać, żeby nie zacząć przeżuwać stron z opisami tylu pyszności! Polecam serdecznie i jednocześnie zalecam, żeby zaopatrzyć się w jakieś lekkie "podgryzacze" ;)

piątek, 26 kwietnia 2013

Susanna Clarke "Jonathan Strange i Pan Norrell"

Tytuł: Jonathan Strange i Pan Norrell

Autor: Susanna Clarke

Wydawnictwo: MAG

Liczba stron: 810

Rok wydania: 2013

ISBN: 978-83-7480-277-2

Cena: 59 zł

"Janie, podaj mi różdżkę, azaliż mam chęć nieodpartą coś poczarować" Norman niczym lord

Świat pędzi do przodu tak szybko, że nie raz i nie dwa zastanawiam się, jakim cudem za nim nadążam. Mody zmieniają się jak rękawiczki, trendy zahaczają o coraz dziwaczniejsze pomysły a to, o czym się mówi, czego się pożąda, jest coraz dziwaczniejsze i coraz mniej nieprawdopodobne. Włączcie choćby kanał z bajkami dla najmłodszych - co zobaczycie? przygody seksownych uczennic ze szkoły średniej, które reprezentują sobą różne gatunki znanych nam potworów. Albo obleśne bajki o kurczaku i krowie, albo słodziutkie futrzaki, które giną w obrzydliwy i spektakularny sposób. Jeszcze Wam mało? To włączcie telewizor na dowolnym kanale i o dowolnej porze - mnożące się jak wirusy programy typu "Dlaczego ja?" i "Detektywi" potwierdzą to, co wcześniej pisałam - karmi się nas sieczką i śmieciowymi wartościami, które wciskają się już niestety do ostatniego bastionu inteligencji człowieka - do świata literatury. Przeraża mnie to, ale i zadziwia, jak łatwo ulegamy temu wszystkiemu i z jaką przyjemnością łykamy to całe gówno. Ale jest jeszcze nadzieja! Są jeszcze tacy, którzy walczą o wysoki poziom kultury, sztuki i literatury. Są jeszcze tacy, którzy dbają o rozwój naszej wyobraźni.

Pan Norrell jest chyba ostatnim, godnym szacunku dżentelmenem, który para się magią. Istnieje oczywiści klub czarodziei, gdzie istota magii jest szczegółowo i niezwykle starannie omawiana, ale niestety nie ma to już nic wspólnego z jej praktycznym użytkowaniem. W momencie kiedy Norrell ujawnia się jako ostatni wielki czarodziej, Anglia zmaga się z wojskami Napoleona, który jest już bardzo bliski podbicia dumnego imperium. Pan Norrell jako dumny ze swojej ojczyzny patriota postanawia sięgnąć po magię w celu pokonania wroga - pomaga mu w tym jego młody przyjaciel, Jonathan Strange. Niestety magia ma swoją cenę, która może się okazać nieadekwatna do potencjalnego sukcesu dżentelmenów... .

Mogłabym co prawda nieco pełniej streścić Wam powieść, ale po co? To by tylko pozbawiło Was przyjemności, jaką jest odkrywanie kolejnych wątków i tajemnic, które z taką elegancją i pieczołowitością zostały stworzone. Książka czyta się początkowo dość opornie, może nawet zniechęcić co mniej wytrwałych, ale zapewniam, że warto się "przemęczyć" przez ten żmudny początek, żeby móc się wgryźć w "smakowite kąski" ukryte nieco później. Styl przypomina mi powieści Karola Dickensa i innych wybitnych XIX-wiecznych autorów. Gdybym musiała opisać tą powieść jednym słowem, użyłabym przymiotnika "elegancka". Estetyka jest wyjątkowa - cudownie łączy w sobie klasykę z nowoczesnym fantasy. Zaiste, prawdziwa to uczta wyobraźni i stylu. Czuję się literacko dopieszczona...ba! może nawet i zupełnie ROZpieszczona, bo w stosunku do następnej powieści fantasy, po którą sięgnę, już teraz mam bardzo wysokie oczekiwania - chociaż wątpię, czy może być jeszcze lepiej ;)

wtorek, 9 kwietnia 2013

Barbara O'Neal "Recepta na miłość"

Tytuł: Recepta na miłość

Autor: Barbara O'Neal

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie

Liczba stron: 525

Rok wydania: 2013

ISBN: 978-83-08-05060-6

Cena: 39,90 zł

"Bądź mym masełkiem, a wtedy ja będę twoją bagietką! Łachachachacha!" Norman i jego skojarzenia

No przyznaję się bez bicia: tak, przeczytałam romansidło. Ale to nie byle jakie romansidło, tylko romansidło z jedzeniem w tle, a to już inna bajka! Rzadko sięgam po takie książki, ponieważ nie przekonują mnie one do siebie swoim lukrem i udziwnianiem życia bohaterów na siłę. Ale czasami dam się skusić, choćby po to, żeby się przekonać jak słuszna jest moja opinia o "tych" książkach. Nie jestem jednak na wskroś złośliwa i nie potępiam na wstępie, tylko daję szansę samoobrony. No i bardzo dobrze, że mam taki system, bo inaczej ominęłaby mnie przyjemność z lektury "Recepty na miłość"!

Ramona swoje w życiu przeszła, ale nie poddaje się i bierze z uśmiechem to, co los jej daje. Jej historia jest dość trudna i niejeden raz czuła się bezsilna, ale wtedy zawsze pomagała jej pasja pieczenia chleba. Kobieta prowadzi własną piekarnię, którą otworzyła w swoim własnym domu i z każdym dniem boryka się z trudnościami, które taki interes niesie ze sobą. Ramona dzielnie daje sobie radę, ale tylko do pewnego momentu. Pewnego dnia jej ciężarna córka dostaje telefon, że jej mąż został bardzo ciężko ranny w Iraku. Dziewczyna natychmiast leci do Niemiec, aby czuwać przy swoim ukochanym. Jednocześnie do Ramony wprowadza się nastoletnia pasierbica jej córki, która dotychczas mieszkała ze swoją matką-ćpunką. W całym tym zamieszaniu, które powstało Ramona musi jeszcze poradzić sobie z poważnymi tarapatami na tle finansowym i z pewnym niechcianym kochankiem, który nie może zrozumieć, że ona już go nie chce. Kiedy wszystko wydaje się być na najlepszej drodze do tragicznego końca, w życiu Ramony pojawia się jej pierwsza miłość, której smak wciąż skrzętnie ukrywa w najgłębszym zakamarku serca... .

Książka jest wyjątkowa, bo zawiera w sobie tyle smaków i zapachów dobrego pieczywa, że bez towarzystwa jakiejkolwiek przekąski nie byłam w stanie jej przebrnąć. Pod koniec niemal każdego rozdziału znajdziecie przepis na pieczywo, o którym była mowa wcześniej. Książka pochwala zwyczaj samodzielnego wyrobu wszelkich pyszności cukierniczych i chleba, co jest dla mnie ukłonem w stronę zapomnianych już tradycji. Ale pomijając walory kulinarne, muszę stwierdzić że książka bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. To piękna historia pięciu pokoleń kobiet, które są tak bardzo różne, że nie raz mają poważne problemy z dogadaniem się ze sobą. Pozornie jest to więc historia miłosna, ale tak naprawdę chodzi tutaj o receptę na miłość w ogóle, między bliskimi sobie ludźmi. Uczucie między Ramoną i Jonah'em jest raczej wątkiem pobocznym, znaczącym znacznie mniej niż uczucie Ramony do jej córki i matki. Książka jest niebanalna i bardzo przyjemna. Polecam na leniwe popołudnie przy kawie i chrupiącym croissantcie ;)

sobota, 6 kwietnia 2013

Przemysław Wechterowicz i Emilia Dziubak "Proszę mnie przytulić"

Tytuł: Proszę mnie przytulić

Autor: Przemysław Wechterowicz i Emilia Dziubak

Wydawnictwo: EZOP

Liczba stron: 42

Rok wydania: 2013

ISBN: 978-83-89133-82-3

Cena: 30 zł

"Jestem za gruby, za brzydki, za zielony, zbyt złośliwy i do tego mechaty... niech mnie ktoś przytuli!" Norman

Za oknem zima, wiosny ni ma, aż zrzedła mi mina... Oj tam oj tam, tak sobie tylko rymuję ;) Ale faktem jest, że wiosny jak nie było tak nie ma, no i ten biały puszek, który tak nas cieszył w grudniu, teraz bokiem nam wychodzi. Skoro nie ma wiosny, to i wiosennego nastawienia do życia brak. Siedzę smętnie pod kocem i patrzę tępo w okno, za którym Dziad Mróz szaleje. Nic się nie chce, nic nie cieszy, po prostu masakra jakaś. Czekolada też już nie pomaga, bo wałki nad krawędzią spodni wesoło się kołyszą i przypominają, że już dosyć tego dobrego (czekoladowego). Co więc można zrobić? Przeczytać książeczkę dla dzieci! To zawsze skutkuje i wywołuje na pyszczku szalonego banana!

Mały Miś mieszka wraz ze swoim tatą Dużym Niedźwiedziem w lesie. Maluch dowiaduje się od swojego rodziciela, że najlepszym sposobem na udany dzień jest porządne przytulenie się do kogoś. Obaj wyruszają więc na wycieczkę po lesie, w celu odnalezienia wszystkich jego mieszkańców i przytulenia ich. I tak oto niespodziewanej pieszczocie zostaje poddany pewien bóbr, panna łasiczka, zły wilk (który tak się całą sprawą przejmie, że przegapi nadejście Czerwonego Kapturka), a nawet pan myśliwy! Wszyscy mieszkańcy lasu zostaną obdarowani sympatią i miłością niedźwiedzi. Pod koniec dnia Mały Miś uświadamia swojemu tacie, że o jednym zapomnieli...

Dzisiaj bardzo ciężko jest spotkać dobrą książkę dla dzieci, która niosłaby ze sobą jakieś wartości, a nie tylko chorą potrzebę posiadania gadżetów i innych śmieci. Dodatkowo ciężko jest spotkać książkę, która na polu estetycznym może zachwycić nie tylko dzieci, ale i ich rodziców. "Proszę mnie przytulić" to jeden z tych nielicznych wypadków, kiedy zachwyca nas zarówno estetyka, jak i treść oraz przesłanie. To taka perełka wśród masowej sieczki Zachodnich trendów. Historia jest z pozoru banalna, bo opiera się na łapaniu przypadkowych zwierzątek i serdecznym ściskaniu ich, ale przypomina mi ona pewną globalną akcję sprzed kilku lat: FREE HUGS. Kto o niej słyszał, ten wie jakie to było niezwykłe i wzruszające. Książeczka o dwóch niedźwiedziach doskonale oddaje ducha tej akcji. Dodatkowo bardzo mi się spodobały ilustracje, które nie tylko mogą rozczulić ale i rozbawić (pan bóbr ma baaardzo ciekawy wyraz pyszczka, podobnie z resztą jak łasiczka). Książeczka jest pocieszna i dobrze napisana. Urzekła mnie w stu procentach i prędzej sczeznę, niż oddam ją jakiemuś dziecku!

piątek, 5 kwietnia 2013

Paul Brannigan "Dave Grohl. Oto moje powołanie"

Tytuł: Dave Grohl. Oto moje powołanie

Autor: Paul Brannigan

Wydawnictwo: SQN

Liczba stron: 414

Rok wydania: 2013

ISBN: 978-83-63248-74-1

Cena: 39,90 zł

"Can you stop rape me, please?" Norman

Czy Wiecie, że dzisiaj mamy Piąty kwietnia? Czy zdajecie sobie sprawę, co wydarzyło się 19 lat temu? A czy byliście lub jesteście fanami Nirvany?? Ze mną było tak: Kiedy miałam naście lat i poszłam do liceum, nie miałam gustu muzycznego. W domu wszyscy słuchali disco polo i siłą rzeczy nie znałam wiele poza tym. To były złote czasy takich programów jak "Disco-relax" i "Disco-party". Kiedy więc poszłam do tego nieszczęsnego liceum, poznałam mojego guru - Beatę. Ta dziewczyna miała tak ogromną wiedzę muzyczną, że aż bałam się na początku rozmawiać z nią na ten temat. Dzisiaj jesteśmy przyjaciółkami i gdzieś po drodze wyzbyłam się strachu przed jej mega-mózgiem, ale są nadal pewne tematy, w których może mnie ona zgasić jak peta o podeszwę trampka. Jednym z nich jest historia muzyki grunge i jej najważniejszego posłańca - zespołu Nirvana.

Dave był zwykłym dzieciakiem. No przynajmniej przez pierwszych sześć lat życia, bo później chłopak odkrył MUZYKĘ. Cała przygoda zaczęła się od zarzynania płyt ojczyma, który był fanem polowania i ciężkiego rock'a. Dave pod wpływem takich zespołów jak The Edgar Winter, KC and the Sunshine Band, Kiss i paru innych postanowił zostać gwiazdą rock'a. No może nie od razu - najpierw chciał zostać pilotem, ale dość szybko zmienił zdanie. Dave od szczenięcych lat uparcie pracował nad swoim sukcesem. Zaczynając od zwykłych garażowych bandów, które zakładał ze swoimi przyjaciółmi ze szkoły, spokojnie i metodycznie rozwijał swój talent. Grohl początkowo myślał o gitarze, ale dość szybko wyszło w praniu, że jest urodzonym perkusistą. Po paru latach bujania się to tu, to tam ze swoimi kolejnymi kapelami, w końcu spotkał na swojej drodze Kurta Cobaina i Chrisa Novoselica. Wydarzyło się to już po tym, jak Dave wyrobił sobie renomę świetnego i hipnotyzującego perkusisty grając w Scream. Ponoć w pierwszym momencie Kurt nie był nim zachwycony - nie podobały mu się inspiracje muzyczne zespołu Scream i jego stylistyka. Ale wystarczyło, że Dave zagrał kilka pierwszych taktów z jednej z piosenek Nirvany i było już jasne, że oto narodził się potwór...

Wiecie co? jestem wstrętną lebiegą, bo sięgnęłam po książkę Paula Brannigan'a tylko po to, żeby sobie poczytać o Nirvanie. Tymczasem okazało się, że postać samego Davida Grohl'a jest równie mocno- jeżeli nie mocniej!- fascynująca. Aż mnie skręca z ciekawości, jak ten prze-sympatyczny koleś wytrzymał tyle czasu z kapryśnym i zeschizowanym wokalistą Nirvany? Jakim cudem nie zaćpał się gdzieś po drodze i nie stoczył na samo dno?! Pojęcia nie mam, ale bardzo się cieszę, że to taki miły i porządny gość, bo dzięki temu że nie skończył tak tragicznie, powstało jeszcze mnóstwo świetnej muzy z jego udziałem. Ale wróćmy do meritum! Książkę czyta się fantastycznie - to wręcz podręcznik do historii muzyki rockowej lat 90-tych. Czego Wy tutaj nie znajdziecie! Jest sporo informacji o rozwoju danych podgatunków (grunge, hard rock, india rock, pop rock i takich tam) i o ich głównych przedstawicielach, o powodach dla których rozwinęły się wówczas właśnie takie a nie inny zespoły, o tle historycznym okresu, w którym Dave dorastał i nabierał "szlifu" i o wielu, wielu innych sprawach i rzeczach, które zdecydowały o sukcesie pana Grohl'a. Całość napisano z polotem, na luzie ale bez pozerstwa, z przebijającą się przez każde słowo sympatią autora do opisywanych przez niego wydarzeń. To jak pamiętnik, który przenosi nas na fali rozrzewnienia w czasy, kiedy muzyka wyrywała się z duszy i w dusze odbiorców trafiała, kiedy plastikowe cycki i sztuczne rzęsy jak miotły nie miały prawa decydować o sukcesie, a ci którym udało się odnieść sukces pozostawali sobą, nie dopuszczając sodówki do głowy. Aż mi się łezka w oku zakręciła, bo straszne jest to, że ja sama byłam wtedy skazana na disco-rodzinę i nie miałam nawet świadomości istnienia tylu cudownych nurtów muzycznych. A teraz wybaczcie, ale wracam do moich starych płyt i zakreślonych -już ukochanych - fragmentów "Dave Grohl. Oto moje powołanie".

Za moją świadomość muzyczną i miłość do Nirvany z serca dziękuję mojej przyjaciółce i mentorce na tym polu - Beacie :)

piątek, 29 marca 2013

Hank Moody "Bóg nas nienawidzi"

Tytuł: Bóg nas nienawidzi

Autor: Hank Moody

Wydawnictwo: SQN

Liczba stron: 211

Rok wydania: 2013

ISBN: 978-83-9315-750-1

Cena: 29,95 zł

"Kiedyś obiecywałem sobie, że zacznę żyć porządnie i bogobojnie. Na całe szczęście następnego dnia wytrzeźwiałem" Norman

Bankowo znacie serial "Californication". Laski oglądają go dla "niegrzecznego Moldera" a faceci dla licznie podskakujących dupeczek i cycków, które pokazują się co dziesięć minut. Wszyscy zdajecie sobie sprawę na czym wypromował się ten serial i o co w nim tak naprawdę chodzi. W sumie jedyne co tam się zmienia, to kolory włosów bzykających się z głównym bohaterem dziewczyn i może jeszcze czasami otoczenie radośnie kopulującej parki. Sama słodycz i pełny duch współczesnych czasów. Twórcy naturalnie coś tam bełkoczą, że to nihilistyczny obraz wewnętrznej pustki naszego pokolenia, który jednakowoż nie jest pozbawiony pewnej nadziei na prawdziwą miłość i odnalezienie sensu życia. Bla bla bla... To ja się pytam, W CZYM ci bohaterowie szukają tego sensu?! W orgiastycznym dniu powszednim, który nie jest uważany za udany jeżeli nie uda się zaliczyć choćby małego macanka?! Czy osławiony Hank Moody nie byłby w stanie wyjść na prostą i jak każdy normalny człowiek ożenić się w końcu z tą swoją jedyną, iść na porządny odwyk, zacząć żyć według normalnego trybu i założyć sobie kaganiec na ch...? Może moje rozumowanie jest zbyt szablonowe i ugrzecznione, może to by było zbyt proste i popsułoby całą koncepcję "Californication", ale na litość boską! nie nazywajcie serialu o seksoholikach, alkoholikach i ćpunach głosem naszego pokolenia!

Hank Moody jest na progu dojrzałości metrykalnej (bo z pewnością nie mentalnej) i za bardzo nie ma pomysłu na swoje nowe, dorosłe życie. Koleś buja się to tu, to tam, przyprawiając swoich bliskich o bóle głowy i noce pełne zamartwiania się, "co też z niego wyrośnie". Hank cwaniaczy na każdym kroku, pozuje na kochasia pierwszej klasy, wyrywa laski (no przynajmniej tak o sobie uważa) i zdobywa konieczne do życia doświadczenia seksualne przeróżnego typu. Hank dość wcześnie zalicza poważny związek z pewną szajbniętą laską, która usiłuje go zabić i która co pewien czas wypływa przed nim jak nawracający się syfilis. Chłopak beztrosko postanawia też zostać dilerem i wyjechać za upatrzoną przez siebie dziewczyną rockmana do Korei. Szczyl miota się bez ładu i składu to tu, to tam, zdobywając kolejne skrzywienia na psychice i pokaźny bagaż średnio przyjemnych doświadczeń. Dopiero śmierć jednej z najbliższych mu osób sprawia, że Hank tak jakby się budzi i po raz pierwszy stara się być naprawdę dorosły. A z jakim skutkiem? sami oceńcie... .

Sama nie wiem co mam myśleć o tej książce. Sięgnęłam po nią, bo ciekawość okazała się silniejsza niż zdrowy rozsądek. Otwierając "arcydzieło" na pierwszej stronie zakładałam, że czeka mnie lektura soft-pornograficzna o braku jakiegokolwiek sensu i logiki. Pomyślałam tak, ponieważ oglądałam kilka odcinków serialu "Californication" i nie zostałam jego fanką - zorientowałam się dość szybko, że to bajka o alkoholiku i totalnym zerze życiowym, który jakimś cudem jednak przyciąga do siebie tabuny lasek i przygłupich fanów jego "wielce szanownej i genialnej" osoby. Trudno więc nie pomyśleć, że książka okaże się równie bezsensowna i przygłupia... a tu zonk! Co prawda nie zaliczyłabym powieści do literatury wysokich lotów, ale spędziłam z nią całkiem miły czas. Przez pierwszych 30 stron czułam się zniesmaczona i poirytowana głupotą Hanka, ale później moje podejście zmieniło się i nawet nie wiem kiedy, ale jego opowieść o swoim zwariowanym życiu wciągnęła mnie i zaintrygowała. Hank odstawia takie odpały, że normalnego człowieka to już by z pięć razy zastrzelili i zakopali. Nie jest to jednak historia nieprawdopodobna i oparta o kiepskie science fiction - osobiście znam takiego jednego kolesia, który pomimo zbliżającej się trzydziestki nadal żyje jak osiemnastoletni utracjusz bez planów i presji, cudem unikając poważniejszych konsekwencji swoich zwariowanych przygód. Tak więc czytając powieść Hanka czułam się tak, jakbym po kryjomu grzebała w pamiętniku swojego kumpla ;) Język jest "soczysty", obfity w dosłowne określenia części intymnych (sorry, ale nie mogę być tak dosłowna, jakbym tego chciała. Cenzura czuwa!), po męsku sprymitywizowany i dosłowny aż do bólu. Pozycja z całą pewnością spodoba się nie tylko fanom serialu, ale i postronnym i sceptycznym czytelnikom którzy, jeśli tylko pozwolą sobie na chwilę słabości i dadzą się porwać medialnej sławie książki, mogą odkryć coś całkiem nowego na oceanie literatury. Coś nieco lepkiego i obleśnego, ale i w niewytłumaczalny sposób pociągającego.

środa, 27 marca 2013

Madhur Jaffrey "Wśród mangowych drzew. Wspomnienia z dzieciństwa w Indiach"

Tytuł: Wśród mangowych drzew. Wspomnienia z dzieciństwa w Indiach

Autor: Madhur Jaffrey

Wydawnictwo: Czarne

Liczba stron: 312

Rok wydania: 2013

ISBN: 978-83-7536-524-5

Cena: 34,90 zł

"Do takich książek powinni w księgarniach obowiązkowo dodawać torbę orzeszków czy innych przekąsek!" Norman

Jakiś czas temu miałam przyjemność przeczytać książkę o Indiach, która była po części albumem z migawkami z życia ulicy. Poznałam wtedy raczej mroczną i dołującą stronę tego niezwykłego kraju. Czytałam o wszechobecnej biedzie i hermetycznym światku nielicznych bogaczy, o ścisłym podziale na kasty i zacofaniu podstawowych instytucji rządowych i społecznych. Przeraził mnie ten obraz Indii, zszokował brak sanitariów i ludzkie szczątki w świętej rzece Gangesu, nędza schorowanych dzieci na ulicach i zbieraczy zwłok tych, którzy odeszli cicho i niezauważenie pod samymi stopami przechodniów. Kiedyś myślałam, że być może będę mogła jakimś cudem odwiedzić ten barwny kraj, ale po lekturze wspomnianej książki straciłam do tego chęci. Teraz jestem świeżo po lekturze innej historii Indii - tej z drugiej strony, z okien bogaczy i inteligencji, którzy nie musieli się martwić o swój los każdego dnia i każdej nocy...

Madhur Jaffrey urodziła się i wychowała w Delhi, położonego na północy Indii. Jej dzieciństwo przebiegało w beztroskim szczęściu, w otoczeniu niezwykle licznej rodziny. Madhur jest dzisiaj bardzo znaną autorką licznych książek kucharskich i aktorką, promotorką kuchni i kultury indyjskiej. Wszystko to ma swoje źródło w dzieciństwie kobiety, które obrastało w niezwykłe doświadczenia kulturowe i kulinarne. Jej wspomnienia skupiają się na kuchni właśnie, na jej zapachach i smakach, na ceremoniale związanym z przygotowywaniem poszczególnych smakołyków i tym, z jakimi świętami i wydarzeniami było związane ich spożywanie. Wspomnienia Madhur to również próba wyjaśnienia zależności, jakie narastają w każdej indyjskiej rodzinie. Poznajemy wiele tajemnic kobiety, powody dla których wyrosła na wolnomyślicielkę i silną emancypantkę (bo według standardów przyjętych w jej kraju, to właśnie emancypantką możnaby ją nazwać). Madhur niczego przed nami nie ukrywa i niczego nie wybiela, pisze szczerze i od serca, dzięki czemu lektura zbliża nas do prawdziwego oblicza jej ojczyzny. Pogrążając się w jej opowieści o najtrudniejszych latach, jakie musiały przejść Indie, czujemy że nasze serce coraz mocniej bije i daje się porwać monsunowym wiatrom, niosącym ukojenie i miłość...

"Wśród mangowych drzew" rozbudziło we mnie niewiarygodny apetyt na smaki i zapachy Indii. Z każdą kolejną stroną mój żołądek dosłownie skręcał się z głodu i pragnienia! Autorka w fantastyczny sposób opisuje tradycyjne dania, łakocie, przekąski i napoje, które dla mnie są czystą egzotyką a dla niej pospolitymi smakołykami. Z lubością poddawałam się tym torturom, czytając nawet po kilka razy poszczególne opisy zwyczajów i świąt Indii. Dawno już nie miałam przyjemności przeczytania tak cudownej książki o gotowaniu, która nie jest książką kulinarną. Autorka ma miękki i słodki styl, pełen klasy i dobrego smaku, udowadnia że można pisać o wszystkim nie tracąc przy tym pewnej tajemniczości i magii. Oczywiście historia dzieciństwa tej niezwykłej kobiety jest pasjonującą lekturą również bez otoczki z jedzenia. Obraz Indii widzianych oczami małej dziewczynki, która wychowuje się w domu pełnym inteligentnych i wykształconych ludzi, otwartych na inne kultury i światopoglądy, jest bardzo pouczający i ciekawy. Cóż więcej mogę na ten temat napisać? Jak jeszcze mogłabym Was zachęcić? Dodam jeszcze tylko - ale w wielkim sekrecie! - że od strony 244 do strony 310 znajdziecie masę cudownych przepisów, dzięki którym również Wasze kuchnie będą pachnieć cynamonem, curry, chili i słodkim mango.

Jasper Fforde "Ostatni smokobójca"

Tytuł: Ostatni smokobójca

Autor: Jasper Fforde

Wydawnictwo: SQN

Liczba stron: 320

Rok wydania: 2013

ISBN: 978-83-63248-63-5

Cena: 34,90 zł

"Sława to taki stan, kiedy obcy ludzie rzucają w ciebie używaną bielizną i myślą, że to dla ciebie bardzo miłe" Norman

Moim najukochańszym pisarzem jest Terry Pratchett. Ubóstwiam każdą książkę, jaka wyszła spod jego pióra. Kto miał z nim styczność choć raz, ten dobrze wie dlaczego obdarzyłam go takim uwielbieniem. Jednak tym, którzy nie są w temacie muszę wyjaśnić parę rzeczy: Pratchett pisze w klimacie fantasy, ale opiera swoje historie o zdarzenia i fakty znane nam z naszej historii. Pratchett potrafi w doskonały sposób połączyć fakty z czystym fantasy, miesza ironię i cynizm z doskonałym poczuciem humoru, a jego przypisy zasługują na nagrodę Nobla. To Terry Pratchett w ekspresowym skrócie. Wracając do meritum, muszę Was uświadomić, że jestem wieczną poszukiwaczką godnego następcy sir Pratchett'a, ponieważ po jego zakończeniu kariery (czyli planowanym od lat samobójstwie, do którego jeszcze nie doszło ale to tylko kwestia czasu) ktoś będzie musiał wypełnić tą gigantyczną lukę w literaturze...bo jak nie, to się chyba pochlastam! W czasie moich poszukiwań natrafiłam na "Ostatniego smokobójcę" o którym słyszałam, że siedzi w dość bliskim sąsiedztwie pana P.

Jennifer Strange jest znajdą, którą oddelegowano do odbycia sześcioletniego stażu na zleceniu bandy rozwydrzonych czarodziejów. Jennifer ma szesnaście lat, Kwarkostwora za towarzysza i Krewetkę Tygrysią do przyuczenia na swoje zastępstwo. Jennifer zarządza całym biurem, które przyjmuje zlecenia na przewozy narządów do przeszczepów, transport pizzy, wymianę instalacji elektrycznej, wytępianie kretów i takie tam. Dziewczyna jest bardzo zapracowana i naprawdę nie czuje ani ekscytacji, ani szczególnej radości kiedy okazuje się, że została wybrana na ostatniego smokobójcę w historii. Problem polega nie tylko na tym, że dziewczyna nie ma czasu na takie pierdoły, ale i na pewnej przepowiedni, która uwiera ją jak za małe stringi. Jennifer będzie musiała podjąć bardzo trudną decyzję, która zaważy na przyszłości wymierającego już za moment gatunku smoków, na planach militarnych dwóch królestw i na jej własnym losie... Dodatkowo jej jedyny przyjaciel, który mógłby jej cokolwiek doradzić, potrafi tylko powiedzieć: "KWARK!"

Czy "Ostatni smokobójca" jest godzien miana następcy literatury Pratchetta? No nie wiem sama... Książka jest bardzo przyjemna w odbiorze, pomysłowa i momentami powiedziałabym, że pocieszna, ale genialna z pewnością nie. Sam autor ewidentnie nie aspiruje do miana "następcy Pratchett'a", bo ma widocznie świadomość że to mało realne. Co byście jednak nie pomyśleli, to książka zdecydowanie sprawiła mi przyjemność na tych parę godzin, w czasie których połknęłam ją łapczywie. Postać Jennifer jest bardzo dobrze naszkicowana, tyczy się to również pozostałych "głównych ról" w powieści. Dialogi są zgrabne i inteligentne, historia wciąga i momentami może zaskoczyć, a sam finał jest jak rodzynka w czekoladzie - tutaj zdecydowanie poczułam wpływ mojego ukochanego pisarza! Z wielkim smutkiem odkładałam książkę na półkę, ale pociesza mnie fakt, że to dopiero pierwszy tom z "Kronik Jennifer Strange". Straszną frajdę sprawiły mi również rysunki przedstawiające poszczególnych bohaterów - Kwarkostwór jest prze-kochany i zupełnie nie rozumiem strachu bohaterów przed jego uzębieniem ;)Polecam zdecydowanie wszystkim tym, którzy lubią się pośmiać z nieco luźniejszej formy fantasy :)

niedziela, 24 marca 2013

Jakub Ćwiek "Chłopcy"

Tytuł: Chłopcy

Autor: Jakub Ćwiek

Wydawnictwo: SQN

Liczba stron: 319

Rok wydania: 2013

ISBN: 978-83-63248-52-9

Cena: 34,90 zł

"Ja zawsze czułem, że ten cały Piotruś Pan to jakiś pozer i egoista!" Norman

No wzięło mnie i nic na to nie poradzę. Cały czas szukam i czytam, pochłaniam jak baba na diecie czekoladę... o co chodzi? o fantastykę! To jak narkotyk, po który boję się czasami sięgać bo wiem, że jak się znowu rozsmakuję to przez kilka miesięcy się nie oderwę! Teraz właśnie to się ze mną dzieje - czytam jak maniaczka, wpadłam po uszy i nie ma póki co ratunku. To mój żywioł, ukochany smakołyk, moje największe uzależnienie. Tyle teraz tego na rynku wydawniczym, tyle świetnych pozycji wydano, tylu autorów rozkwitło, no to jak mam nie czytać? Jak mam się nie poddać? Teraz to już tylko dać znać bliskim, że jakby coś śmierdzieć zaczęło padliną podejrzanie, to mają sprawdzić podstawowe funkcje życiowe i dać mi święty spokój, bo chcę czytać i czytać i czytać...aż do ostatecznego zaczytania!

Dzwoneczek to ostra laska, która żelazną ręką rządzi bandą zmotoryzowanych i obleczonych w czarną skórę, zdemoralizowanych Zagubionych Chłopców. Eks-wróżka szczerze nienawidzi Piotrusia Pana i żyje w strachu, że on kiedyś ich znajdzie - bo że szuka, to więcej niż pewne. Chłopcy też obawiają się tego dnia, ale póki co nie dają tego po sobie poznać, ponieważ inne sprawy zajmują ich myśli. W końcu ktoś musi polować na zombiaki przedostające się do naszego świata ze Skrótu, prawda? No i że nie wspomnę o tych wszystkich gorących laskach do wydymania i biednych sierotkach do ocalenia i...zwerbowania. Niestety, ale taka prawda - żeby szeregi były wciąż młode (i jurne?) trzeba je co jakiś czas odświeżać nową, młodą krwią. Tak się bowiem składa, że od momentu porzucenia Nibylandii Chłopcy zaczęli się starzeć i tracić swoją dziecięcą niewinność. Chociaż...czy Oni kiedykolwiek byli niewinni...? Tak czy inaczej, Druga Nibylandia nie ma już zbyt wiele wspólnego ze swoim pierwowzorem, a zabawy Chłopców z dziecięcymi igraszkami.

Sex, przemoc i niezła dawka humoru - w sumie tyle można powiedzieć o nowej książce Ćwieka. Kiedy zaczęłam jej lekturę spodziewałam się dokładnie tego, ale coś mnie jednak zaskoczyło. Ja naprawdę dobrze się bawiłam przy tej książce! Wessałam ją w jedno senne popołudnie w pracy i kiedy ją ostatecznie zamykałam miałam prawdziwego banana na twarzy. Jest tutaj sporo kiczu, ale jest to wyważone w bardzo fajny sposób, dzięki czemu nie razi i nie irytuje. Historia jest prosta jak jednokierunkowa do piekła, ale i tak było kilka fajnych momentów, dla których kiedyś z pewnością sięgnę po tą książkę jeszcze raz - ot tak, dla "fanu". Jako że jestem zagorzałą fanką kosmatych żartów i sprośnych kawałków, bawiłam się przy lekturze przednio, ale co wrażliwszym i bardziej cnotliwym nie polecam! Pan autor pisze jak na prawdziwego faceta przystało, nie owija w bawełnę i nie unika sztubackich żartów rodem z akademika politechniki. Podobał mi się bardzo motyw seksualnego wampiryzmu Dzwoneczka i rozbuchanej seksualności Chłopców, którzy bardzo polubili zabawy z "dziewczynkami". W kilku konkretnych słowach ujmę całość tak: historyjka prosta i troszkę bezcelowa (no chyba że powstanie kontynuacja, na co bardzo liczę), ale i tak rozbraja i bawi, pozwala się rozluźnić i pośmiać rubasznie. Polecam serdecznie!

sobota, 23 marca 2013

Paolo Bacigalupi "Złomiarz"

Tytuł: Złomiarz

Autor: Paolo Bacigalupi

Wydawnictwo: MAG

Liczba stron: 287

Rok wydania: 2013

ISBN: 978-83-7480-295-6

Cena: 29 zł

"Przyszłość mnie nie obchodzi...no chyba że niesie ze sobą tort czekoladowy"Norman

Jest wiele powodów, dla których kocham fantastykę. Gdybym chciała wymienić choć kilka z nich, to stworzyłabym recenzję-potwora, która dłużyłaby się niemiłosiernie i nikt z Was nie miałby ani sił, ani ochoty na jej czytanie. Gdybym napisała naprawdę szczerze, co mnie tak ciągnie do fantastyki, dowiedzielibyście się o mnie zbyt wiele i musiałabym Was wszystkich zabić... no dobra, może nie zabić, ale do końca życia chodziłabym w papierowej torbie na głowie ;P Napiszę więc tylko to, co i tak wszyscy dobrze wiedzą - fantastykę kocha się za światy, które istnieją tylko w naszej wyobraźni i za to, że w nich wszystko jest możliwe...

Nailer ma kilkanaście lat i jest złomiarzem. Chłopak pracuje w lekkiej ekipie, której zadaniem jest odzyskiwanie miedzi i innych cennych metali z martwych tankowców - reliktów minionych stuleci, z epoki ropy i bogactwa, kiedy wielkie miasta nie uległy jeszcze zatopieniu a lodowce skuwały oba bieguny Ziemi. Nailer mieszka na plaży wraz z innymi złomiarzami i marzy o fuksie, którym mógłby się wykupić ze swojego obecnego życia. Chłopak pewnego dnia ociera się o śmierć, co okazuje się być dla niego preludium największego fuksa, jakiego mógłby sobie tylko wyśnić. Już wkrótce bowiem w jego plażę uderza potężny huragan, który niesie ze sobą śmierć, zniszczenie i pięknego klipera, na pokładzie którego znajduje się przyszłość Nailera. Będzie on jednak musiał podjąć jedną, bardzo ważną decyzję - zabić, czy ocalić piękną nieznajomą, uwięzioną na pokładzie statku? Decyzja ta zaważy na losie i szczęściu nie tylko chłopca, ale i najbliższych mu osób.

Fantastyka to nie tylko wróżki, elfy, czarownice i wampiry. Fantastyka to również wizje przyszłości, niepokojącej i mrocznej, pełnej upadków ludzkości i wzlotów myśli technicznej. Fantastyka nie powinna nam słodzić i czarować lukrowaną wizją nadchodzących stuleci, bo wtedy traci na swojej wartości i nie da się jej traktować poważnie. O tym wszystkim zdaje się doskonale wiedzieć autor "Złomiarza", który stworzył "mroczny świat za kilkaset lat", gdzie człowiek człowieka upadla i niszczy, i nikt nic sobie z tego nie robi. "Złomiarz" wystraszył mnie koncepcją zabawy z ludzkimi genami i nędzą, która z krajów Trzeciego Świata rozprzestrzenia się na cały glob. Jednak jest w tej książce coś, co nie pozwoliło mi się od niej oderwać nawet na chwilę. Otóż dobra historia, moi mili! Całość została tak skomponowana, że pomimo braku wybuchów akcji i oszałamiających efektów czyta się z wielką przyjemnością. Poszczególne elementy historii zostały tak wyważone, że nie czujemy znużenia i przeładowania kolejnymi informacjami. Całość "wchodzi" gładko, nie ma wątków wepchniętych na siłę i wyłamujących się z ogólnej struktury powieści. Moja ocena książki jest naprawdę bardzo dobra, ponieważ z przyjemnością sięgnęłabym po kolejne tomy, gdyby takowe miały powstać ;) To dobra lektura na zimne, wiosenno-zimowe wieczory :)Polecam!

środa, 13 marca 2013

M. John Harrison "Pusta przestrzeń"

Tytuł: Pusta przestrzeń

Autor: M. John Harrison

Wydawnictwo: MAG

Liczba stron: 301

Rok wydania: 2012

ISBN: 978-83-7480-287-1

Cena: 37 zł

"Pustka nie istnieje - nawet w głowach polityków są jakieś mózgi!" Norman

Kiedy przeglądam sporadycznie listę książek, których recenzje pojawiają się na obserwowanych przeze mnie blogach, odnoszę przykre wrażenie, że wszyscy czytają tylko cukierkowe i sprymitywizowane chłamy o miłości ludzko-wampirycznej, o nastolatkach z niezwykłymi zdolnościami, o ludziach jakby wyrwanych z programu "dlaczego ja?" i/lub "Trudne sprawy". Nie oceniam innych - nie potępiam i nie wyśmiewam, ale zaczynam się zastanawiać, czy naprawdę rynek wydawniczy nie ma nic lepszego w ofercie? Czy wszyscy jesteśmy skazani na papkę literacką, zainfekowaną bylejakością przez media i najnowsze trendy? Czy też to właśnie my, czytelnicy, powodujemy swoim lenistwem nacisk na literaturę, która spłaszcza się na naszą wyraźną prośbę? Coraz trudniej mi znaleźć dobrą książkę, która nie tylko mnie zrelaksuje, ale i nauczy czegoś, pobudzi mój umysł do działania, poszerzy mój horyzont i pokaże jakąś nową perspektywę. Na całe szczęście wpadła mi w ręce taka pozycja i moje przyrdzewiałe trybiki znowu ruszyły mozolnie, uświadamiając mi że to jeszcze nie czas na pogrzeb dobrej literatury.

Anna Waterman jest zdziwaczałą i lekko stukniętą wdową. No przynajmniej tak ją widzi jej własna córka i otoczenie, w którym żyje. Kobieta mieszka z kotem, który pewnego wieczora znajduje coś dziwnego w krzakach w ogrodzie. Anna zbiera podejrzane "coś" do domu i przygląda się temu bacznie. To jakieś organiczne szczątki, które wyglądają jak malutkie narządy wewnętrzne jakiejś istoty nie z tego świata. Nasza bohaterka nie ma pojęcia co to jest, ale nie ma nawet szans żeby to dłużej analizować, ponieważ narządy znikają w tajemniczy sposób i nie pozostaje po nich nic, tylko woda na dnie talerzyka na którym leżały...

Toni Reno to broker prowadzący swój mały interes w porcie kosmicznym, leżącym gdzieś tam, w przestrzeni. Tony ma odebrać zamówiony towar w bazie, na której pracuje niejaka Enka Mercury. Sprawa prosta i rutynowa, tylko że tym razem z towarem coś jest nie tak. Kiedy Tony przylatuje po niego, nie spodziewa się że to jego ostatnie chwile. Później ktoś odnajduje jego ciało, unoszące się swobodnie w przestrzeni i powoli znikające, zmieniające się w przeźroczyste widmo. Sprawa jest bardzo tajemnicza i niepokojąca, bo nie wiadomo w jaki sposób Toni umarł i co tak właściwie dzieje się z jego zwłokami...

"Pusta przestrzeń" jest trudną książką. Jej treść budują trzy pozornie niezależne wątki, które w miarę upływu lektury zaczynają budować jedną całość. Narracja opiera się o wiedzę bohaterów, którzy w różny sposób postrzegają swoją rzeczywistość i w mocno zindywidualizowany sposób opisują ją, poddają się jej i wtapiają w jej konstrukcję. Dowód? Anna żyje w "naszej" rzeczywistości, Tony w jakimś świecie przyszłości, gdzieś w kosmosie, detektyw prowadząca jego sprawę niby też żyje w świecie Tonego, ale odbiera go już zupełnie inaczej. Dodatkowo płaszczyzna, w której łączą się wszystkie wątki, jest tak jakby poza dosłownym zrozumieniem, jak ulotna i na wpół realna siła. Jak widać konstrukcja i forma opowiadania nie jest wcale prosta. Ciężko tutaj uchwycić jakąkolwiek dosłowność, nie znamy "historii" postaci, musimy sami zrozumieć wiele zagadnień, żeby móc odczytać w sposób prawidłowy stronę przyczynowo-skutkową całej powieści. Przeplatają się tutaj różne formy - jest kryminał, jest horror, jest fantasy, science fiction, nurt filozoficzny i parę innych. Wyjątkowo godne podziwu jest tutaj jednak to, że przy całej tej dziwacznej niby konstrukcji nie odczuwamy żadnych zgrzytów czy niekonsekwencji. Pozycję czyta się płynnie i gładko, choć z niemałym wysiłkiem umysłowym, do którego zmusza nas samodzielne konstruowanie elementów treści, które autor celowo pominął i zostawił w gestii domysłów. Polecam serdecznie wszystkim tym, którzy dość mają powszechnej, prymitywnej literatury dla rozchichotanych nastolatków i zmęczonych kur domowych!

sobota, 9 marca 2013

Jeffrey Ford "Portret pani Charbuque. Asystentka pisarza fantasy"

Tytuł: Portret pani Charbuque. Asystentka pisarza fantasy

Autor: Jeffrey Ford

Wydawnictwo: MAG

Liczba stron: 316

Rok wydania: 2012

ISBN: 978-83-7534-066-2

Cena: 35 zł

"Jak cię widzą, tak cię malują...więc może lepiej się nie wypinaj"Norman

Ostatnio zapałałam ogromną sympatią do serii "Uczta wyobraźni", która należy do wydawnictwa MAG. Książki które ukazują się pod jej logiem są zawsze - a przynajmniej dla mnie - doskonałymi dowodami na to, że fantasy może nie tylko zabawiać nas w wolnej chwili, ale i czegoś nas nauczyć, zmusić do myślenia i poszukiwań odpowiedzi na wiele nurtujących pytań. Ostatnio miałam ogromną przyjemność z lektury "Portretu pani Charbuque...", która mocno nawiązuje do mojej drugiej po czytaniu pasji - sztuk plastycznych.

Książka dzieli się na dwie części. Pierwsza to seria opowiadań, które nie są ze sobą powiązane, ale sięgają po niektóre fakty z życia pisarza i mówią o życiu codziennym, w którym czasami potrafią się zdarzyć rzeczy niezwykłe. Muszę przyznać że ten zbiór opowiadań choć świetnie napisany, to jakoś specjalnie mnie nie wciągnął. Nie chodzi tutaj o brak kunsztu czy tematykę, ale po prostu nie przykuł mnie do fotela tak,jak zazwyczaj to robią książki z MAGa. Natomiast druga część książki, "Portret pani Charbuque" to istny rarytas.

Piambo to artysta, który biedę klepie i ma przed sobą raczej czarną przyszłość. Wszystko się jednak odmienia w momencie, kiedy otrzymuje nietypowe zlecenie na portret od tajemniczej kobiety. Cały myk polega na tym, że nasz drogi Piambo nie może zobaczyć malowanej przez siebie nieznajomej. Pani Charbuque ukrywa się za kotarą i opowiada malarzowi o swoich najmroczniejszych tajemnicach, obnażając przed nim swoją duszę, ale ukrywając uparcie twarz. Pojawia się również mroczny cień, który niesie ze sobą serię niezwykłych i niepokojących wydarzeń wokół malarza. Piambo popada w obsesję, a praca nad portretem zbliża się ku końcowi i to co się wydarzy w chwili ostatniego pociągnięcia pędzla niekoniecznie może być "heppiendem".

Tak więc jaka jest moja opinia o tej niezwykłej książce? A no jestem pod jej ogromnym wrażeniem i tego nie ukrywam. Co prawda pierwsza część nie porwała mnie specjalnie, ale nie oznacza to że neguję jej jakość. Najzwyczajniej w świecie nie podpasowała moim gustom i tyle. Za to druga część wywoływała we mnie serie dreszczy i wypieków na twarzy, ponieważ każda kolejna strona niosła ze sobą treści niezwykłe i wyjątkowo oryginalne. Klimat książki jest dość podobny do "Drooda" Dana Simmons'a, więc myślę że już sam ten fakt może zachęcić do lektury. Mroczniejsze fantasy powinno się spodobać większości z Was, tak więc polecam serdecznie i ostrzegam! Ta książka to złodziej czasu ;)A dla MAGA moje wielkie ukłony za coraz lepszą jakość wydawanych książek. Moim jedynym życzeniem byłoby teraz tylko to, żeby wszystkie wydawnictwa pracowały na tak wysokim standardzie :)

czwartek, 28 lutego 2013

Wm. Paul Young "Rozdroża"

Tytuł: Rozdroża

Autor: Wm. Paul Young

Wydawnictwo: Nowa Proza

Liczba stron: 316

Rok wydania: 2012

ISBN: 978-83-7534-066-2

Cena: 35 zł

"Ja tam w Boga nie wierzę, ale niech mnie Bóg broni, jeżeli Bóg istnieje!" Norman

Dzisiaj mamy takie czasy, że człowiek w tym ogólnym pędzie nie ma nawet czasu po dupie się podrapać, a co dopiero szukać sensu życia i własnej ścieżki mentalnej. Sumienia gubimy, siebie gubimy i nawet gdzieś w tym wszystkim Boga też potrafimy zatracić. Niefart mają ci, których cechuje jeszcze jakaś wrażliwość i chęć poznania istoty naszego istnienia, bo kto się raz zatrzyma, ten piorunem zostaje zadeptany przez wszystkich pozostałych i wchłonięty w czarne odmęty zbiorowego zapomnienia. Dzisiaj jedynie ekscentryczni milionerzy mogą sobie pozwolić na to, żeby wybudować sobie własną twierdzę i zamykać się w niej w celu medytacji i poszukiwania siebie. Cała reszta, ten tłum za naszym oknem, musi niestety brać udział w powszechnym wyścigu po lepsze jutro. A ja Was zapytam, co dla Was oznacza to "lepsze"? Czy chodzi Wam o kasę i dobra materialne? Czy może o rodzinę? A może o dobre układy z Panem Bogiem? Co dla Was jest warte tej codziennej potyczki o "lepsze"?

Anthony Spencer jest palantem jakich mało. Facet dorobił się fortuny na jakichś spekulacjach inwestycyjnych i marketingowych. Ten egoistyczny anty-bohater zbudował sobie mur (dosłownie i w przenośni), którego nikt i nic nie jest w stanie pokonać... a przynajmniej do czasu. Kiedy mężczyzna zapada w śpiączkę i trafia na OIOM, jego świadomość wyrusza w podróż wgłąb siebie. Anthony zostaje zmuszony do wędrówki przez własne serce, które dawno temu pękło i nigdy nie zostało uleczone. Czytelnik razem z nim wyrusza w podróż po najbardziej pięknych, tajemniczych, bolesnych i zepsutych zakamarkach ludzkiego umysłu. Spotykamy razem z naszym anty-bohaterem tajemniczych ludzi, którzy uświadamiają nie tylko jemu ale i nam, gdzie popełniamy zazwyczaj błędy i w których momentach życia dzieją się najważniejsze dla nas i naszych bliskich sprawy. Znajdujemy się na kolejnych rozdrożach, które zmuszają nas do wyboru ścieżki, jaką za chwilę podążymy - czy nasze wybory okażą się na końcu słuszne? Czy dobrze i godnie przejdziemy przez ten świat? I w końcu: czy Będziemy jeszcze mieli szansę, żeby naprawić to, co kiedyś zniszczyliśmy?

"Rozdroża" to klasyczna książka-droga, która ma nam pomóc w odnalezieniu sensu życia i naprostowaniu naszych priorytetów. Ostatnio z tego typu literaturą miałam styczność, kiedy zaczytywałam się prozą Paula Coelho, ale wiem że czasami dobrze jest sięgnąć po taki poradnik-przewodnik. Wiele rzeczy wydaje się nam oczywistymi i znanymi na poziomie intuicji, ale w gruncie rzeczy często zapominamy o podstawowych zasadach zachowania swojego człowieczeństwa i dobra w naszym życiu. Paul Young jest ponoć znanym i docenionym pisarzem, ale ja spotkałam się z jego pracą po raz pierwszy - autor zrobił na mnie przy tym takie wrażenie, że z całą pewnością mogę stwierdzić, że to było spotkanie pierwsze z wielu. Jego styl jest klarowny i nienachalny, nie ma się wrażenia, że ktoś chce nas "zbawić" na siłę i udowodnić nam, jak mylne jest nasze przekonanie o czystości naszego sumienia. Ponad to mimo że książka jest mocno filozoficzna, to nie gubimy się w zbyt górnolotnych i skomplikowanych terminach, które budziłyby w nas poczucie własnego niedouczenia i laicyzmu. Dodatkowo całą opowieść mocno wciąga, bo nie da się jej upchnąć w znane już schematy i motywy, po które sięga (na przykład) pan Coelho. Osobiście nie byłam w stanie wymyślić, co się będzie działo z Anthonym za kilka kolejnych stron - historia była dla mnie odświeżająca, ale i logicznie zbudowana. Polecam serdecznie!

środa, 27 lutego 2013

Libba Bray "Wróżbiarze"

Tytuł: Wróżbiarze

Autor: Libba Bray

Wydawnictwo: MAG

Liczba stron: 609

Rok wydania: 2012

ISBN: 978-83-7480-276-5

Cena: 39 zł

"Dzik jest dziki! dzik jest zły! dzik ma bardzo ostre kły!" Norman w starej przyśpiewce z czasów harcerstwa

Nigdy nie przepadałam za kryminałami. Jakoś po prostu nie trafiają w moje gusta i tyle. Dlatego też mogę śmiało stwierdzić, że jestem w tej materii totalnym laikiem i nie potrafię okiem znawcy ocenić tego typu twórczości, nawet jeżeli należy ona do tak osławionych nazwisk jak Chmielewska czy Christie (wymieniam tylko te dwie, ponieważ więcej nazwisk z tej półki nie znam). Nie oznacza to naturalnie, że nie zdarzają mi się króciutkie romanse z tym gatunkiem - czasami, ale tak raz na ruski rok, zdarzy się że jakaś książka z aferą kryminalną w tle skusi mnie na tyle, żeby poświęcić jej mój czas. I do takich właśnie przypadków należało moje spotkanie z "Wróżbiarzami".

Evie O'Neill to rozpieszczona i dość infantylna pannica, której tylko imprezy i chłopcy w głowie. Dziewczyna nie słucha się nikogo i nie przejmuje się konwenansami, a jej głowy pozornie nie zaprząta żaden problem czy kłopot. A no właśnie...POZORNIE, bo w rzeczywistości Evie skrywa pewną tajemnicę. Dziewczyna potrafi "odczytywać" przedmioty, które mogą jej zdradzić nawet najbardziej skryte tajemnice swoich właścicieli. To przez ten niebanalny dar - a dokładniej przez użycie go w nieodpowiedniej chwili i w stosunku do nieodpowiedniej osoby - Evie zostaje wysłana przez swoich rodziców do wuja, który mieszka na Manhattanie. Nasza bohaterka jest tym zachwycona, bo gdzieżby indziej, jeżeli nie w sercu Nowego Jorku będzie miała szansę rozkwitnąć jako gwiazda i prawdziwa sława? Tymczasem w mieście dochodzi do serii brutalnych morderstw na tle religijnym, które będą miały ogromny wpływ nie tylko na Evie, ale też i na pozostałych młodych ludzi, którzy ukrywają swoje zdolności ze strachu przed innymi, albo i nawet przed samymi sobą. Niestety rosnąca w siłę Bestia sprawi, że ukrywający się Wróżbiarze będą musieli połączyć swoje siły i stanąć do walki o przyszłość nas wszystkich.

Pierwsze pytanie powinno brzmieć: "Czym mnie skusiła ta pozycja, skoro nie lubię kryminałów?" - więc odpowiedź jest jedna...MOTYW FANTASTYCZNY! Kryminałów nie lubię, ale fantastykę uwielbiam. To właśnie motyw nadprzyrodzonych sił i zdolności głównych bohaterów sprawił, że nie mogłam się oprzeć tej książce. Kolejne pytanie to: "Czy to połączenie kryminału i fantastyki udało się?" - odpowiedź brzmi TAK! i to cudownie! Nie ma tutaj tandety czy kiczu, które dość często cechują tego typu literaturę. Czasami zdarzało mi się przeczytać kryminał fantastyczny, który trącił mi tanimi amerykańskimi filmami klasy B, kręconymi dla durnowatych nastolatków i pożeraczy popcornu w salach kinowych. Ale nie tym razem! Historia wykreowana przez Libbę Bray jest niebanalna i wyjątkowo intrygująca a jej jedyny mankament to fakt, że to dopiero pierwszy tom z planowanej serii (byłam zrozpaczona, kiedy pod koniec lektury stało się to jasne). Z jednej strony fajnie, bo książka bardzo mi się spodobała i z przyjemnością będę śledzić kolejne perypetie bohaterów, ale z drugiej...o matko! jak ja wytrzymam zanim ukaże się drugi tom?! Ponadto autorka wykazała się sporą wiedzą na temat okultyzmu i historii, dzięki czemu całość czyta się nie tylko szybko ale i z ogromną przyjemnością. Grafomanii nie ma tutaj nawet śladu, a język jest "gładki" i dość bogaty. Tak więc może i się nie znam, ale wiem co lubię, a "Wróżbiarzy" lubię baaardzo i polecam jeszcze mocniej :)

wtorek, 26 lutego 2013

Jeffrey Tayler "Mordercy w mauzoleach. Między Moskwą a Pekinem"

Tytuł: Mordercy w mauzoleach. Między Moskwą a Pekinem

Autor: Jeffrey Tayler

Wydawnictwo: Carta Blanca

Liczba stron: 416

Rok wydania: 2012

ISBN: 978-83-7705-074-3

Cena: 34,90 zł

"Zupka chińska nie raz i nie dwa uratowała mi życie...wiwat Azja!" Norman

Jakiś czas temu przeczytałam i zrecenzowałam dwie bardzo dobre książki: "Jak zostałem ziemniaczanym oligarchą..." i " Świat od kuchni...", które ukazały się nakładem wydawnictwa Carta Blanca. Obie te pozycje łączą się doskonale z kolejną książką, którą właśnie pochłonęłam. "Mordercy w mauzoleach..." odkryły przede mną kolejną twarz Rosji i Azji jako całości, a twarz ta nie należy do zabawnych. Tym razem przebyłam literacką podróż po Rosji zbolałej i politycznie pokaleczonej, zagubionej w swojej historii i poszarpanej przez różnice światopoglądowe jej mieszkańców. To smutny i trudny obraz, który powinniśmy mimo wszystko - albo raczej właśnie z powodu tego wszystkiego - lepiej poznać.

Rosja to nie tylko Rosjanie, ale i Kozacy, Mongołowie i Tatarzy. Rosja wchłania w siebie łapczywie kolejne rubieże i zamieszkujących na nich ludzi, którzy mają sile poczucie przynależności do własnych przodków i historii, a nie bezlitosnego Putina i "mateczki Rosiji". Rosja to okrutny olbrzym, który pożera i nic nie daje w zamian. Rosja żelazną pięścią miażdży tych, którzy ośmielą się jej przeciwstawić - niezależnie od konsekwencji i ceny. Nie zmienia to jednak faktu, że ludzie wciąż marzą i tęsknią za czasami, kiedy Tatar był dumnym człowiekiem, wojownikiem i panem swojego losu. Ludzie tęsknią za czasami wolności wyboru religii, frakcji politycznej i sposobu w jaki mogą wychować swoje dzieci. Rozpad ZSRR umożliwił marzycielom uwierzyć, że jeszcze nie wszystko stracone i że nadejdą lepsze dni - dni wolności i dobrobytu...

Trudno mi pisać o tej książce, ponieważ nie należy ona do lektur prostych i lekkich. Nie chodzi mi tutaj o część techniczną - to zgrabny reportaż z podróży po kraju rozbitym i skołowanym, ale napisany językiem prostych ludzi, żyjących na co dzień w tej ponurej scenerii politycznej. Uważam tą książkę za trudną z tego względu, że nie ukrywa ona niczego i opisuje wprost wszystkie aspekty, które miały i mają nadal wpływ na kształt polityki wewnętrznej i międzynarodowej Rosji. Pozycja nie jest wprawdzie czymś w rodzaju podręcznika do historii, ale wydaje mi się że w sposób klarowny oddaje całą ramę historyczną tego ogromnego narodu. Polecam tą pozycję dla wszystkich tych, którzy chcieliby wiedzieć jaki wpływ na świadomość współczesnych ma Czyngis-chan i co tak na prawdę myślą o Rosji sami Rosjanie.

poniedziałek, 4 lutego 2013

Karol Lewandowski "Busem przez świat. Wyprawa pierwsza"

Tytuł: Busem przez świat. Wyprawa pierwsza

Autor: Karol Lewandowski

Wydawnictwo: Sine Qua Non

Liczba stron: 306

Rok wydania: 2011

ISBN: 978-83-931575-6-3

Cena: 34,90 zł

"hejhooo! hejhoo!w świat by się uciekłoooo!" Norman

Niedawno wybrałam się ze swoim lubym na festiwal podróżniczy do Sosnowca. Dupa mi wymarzła po drodze, bo najpierw trzeba było dojechać autem do Łaz, a później pociągiem do Sosnowca, no a jeszcze później tramwajem na miejsce, w którym odbywał się festiwal. Cały wieczór nie zapowiadał się najlepiej, bo nie dość że zmarzłam, to jeszcze zjadłam najbardziej obrzydliwą zapiekaną kanapkę z kapustą ( a miało być mięso i mnogość warzyw - skończyło się na mnogości odmian kapusty) i rozbolał mnie ząb. Randka marzenie. A później zdarzył się cud. Konkretnie to nazywał się Karol Lewandowski i opowiadał o projekcie "Busem przez świat". Koleś okazał się fenomenalnym gawędziarzem i szołmenem, dzięki czemu nawet nie poczułam, jak lecą godziny. Ten niepozorny, szczypiorkowaty chłopak (jeśli jakimś cudem to przeczyta, to z całego serducha zapewniam, że wszelkie określenia których tutaj używam wynikają z mojej sympatii i uznania!) zaczarował swoją opowieścią nie tylko mnie i mojego lubego, ale i pozostałych na sali. Okazało się, że w zeszłym roku chłopaki wystartowali ze swoim pstrokatym busem do USA - krainy colą i macdonaldem płynącej. O ich przygodach słuchałam jak urzeczona - aż poczułam powiew wolności w serduchu i tęsknotę za przygodą w łepetynce.

Od czego należy zacząć przygodę życia? Od znalezienia ludzi, którzy zechcą ją dzielić razem z nami. Później już z górki - jeszcze tylko kilkutygodniowy urlop w pracy, wyskubać ze trzy tysiące złotych z kieszeni, uspokoić rozhisteryzowane rodzicielki i potencjalne małżonki lub partnerki i jazda! No może jeszcze tylko kupić jakiegoś starego rupcia, wyremontować, zapchać zupkami chińskimi i uaktualnić sobie paszport, bo przecież nikt nie wie, gdzie możemy skończyć swoją podróż. Proste, prawda? Jak to się mówi: "Tu mi pociąg jedzie!". To wszystko ani proste, ani oczywiste nie jest. Najtrudniejsze w tym wszystkim jest to, żeby nie tracić wiary w swoje siły i w powodzenie misji. Jednak cała reszta też do najlżejszych nie należy. No ale kiedy już się uda wyruszyć, a głowy wariatów biorących udział w przygodzie pełne są marzeń o niezwykłych miejscach, które zobaczą, należy się przygotować na wszystko, co los przyniesie. Czy to rozwalona skrzynia biegów, czy kradzież wszystkich rzeczy, czy też groźba więzienia za przemyt narkotyków, nie wolno się poddawać i tracić pogody ducha, bo to może tylko przynieść zagładę na głowy wszystkich. Trzeba zacisnąć zęby i otwierać bez zająknięcia kolejną zupkę chińską, poklepywać po pleckach towarzyszy, nawet jeżeli w duchu mamy ochotę poprzegryzać im aorty, bohatersko wypinać pierś, kiedy najchętniej popłakalibyśmy sobie i wrócili jak niepyszni do domku, do mamusi i jej kuchni. Twardym trzeba być, nie miękkim! A wszystko na pewno się uda i jeszcze poklepiemy sobie byka po tyłku ;)

Nie mam pojęcia, kim z wykształcenia jest Karol Lewandowski, ale wiem kim powinien być. Ten chłopak jest jak objawienie - jak młodszy brat Wojtka Cejrowskiego. Jego teksty są pełne humoru i lekkości, czasami ironiczne a czasami niemalże wzruszające. Dlaczego "niemalże"? Bo to w końcu przygoda dla prawdziwych mężczyzn, a nie ckliwych kobitek! Tu nie ma miejsca na łzy i użalanie się nad sobą! Niesamowite w całym tym projekcie jest chyba to, że chłopaki nie poddali się nawet wtedy, kiedy nie mieli już pomysłu co by tu zrobić, żeby się "uratować" przed kolejnymi trudnościami. Zawsze działo się coś, jakiś cud, który pozwolił im kontynuować tą szaloną podróż w stronę Gibraltaru, przez kolejne zapomniane przez Boga dróżki i państwa. Książka powstała z przypadku, podobnie jak cała ta sława, którą okrył się projekt "busem przez świat". Jednakże kiedy ją czytałam, to wcale tej przypadkowości nie czułam. Całość jest świetnie zredagowana, historia niesamowicie wciąga i bawi, a pomysłowość chłopaków inspiruje do realizacji własnych marzeń i przygód, o których każdy myśli, ale mało kto ma odwagę wprowadzić w życie. "Busem przez Świat" Jest świetną książką o szalonej przygodzie - czytając ją nie mogłam przestać się uśmiechać, bo pozytywna energia wręcz kapie z każdego słowa, zdania i strony. To jak odrobina słońca w paskudny, zimowy dzień.

Anna Onichimowska "Dobry potwór nie jest zły"

Tytuł: Dobry potwór nie jest zły

Autor: Anna Onichimowska

Wydawnictwo: Ezop

Liczba stron: 140

Rok wydania: 2012

ISBN: 978-83-89133-54-0

Cena: 32 zł

"Spotykałem się kiedyś z jedną taką potworzycą, ale rozstaliśmy się - nie mogła znieść tego, że jestem gorszy od niej"Normana historie miłosne

Kiedy byłam mała, często miałam powracające sny. Było ich kilka - jedne przyjemne, inne straszne, a jeszcze inne...cóż, po prostu wyjątkowe. Moim ulubionym snem był ten, w którym wchodziłam do ogródka babci, a tam dochodziło do zakrzywienia rzeczywistości. Świat rozciągał się gwałtownie i zmieniał w istną krainę fantasy. Ogródek babci był dla mnie jak brama do mojej własnej wyobraźni. I choć dzisiaj już nie miewam tego snu, to i tak czasami wspominam go, żeby poprawić sobie humor albo wprowadzić się w stan błogości. Wiecie co było w nim najlepsze? Otóż to, że normalna czynność przynosiła ze sobą niezwykłe konsekwencje. Myśleliście może, jakby to było, gdybyście otworzyli kiedyś drzwi do swojej lodówki, a tam byłoby przejście na Antarktydę? Albo gdyby kiedyś ktoś zapukał do waszych drzwi, a po ich otwarciu okazałoby się, że to siedmiu krasnoludków? Albo gdybyście poszli na randkę w ciemno i okazałoby się, że waszą randką jest trzymetrowy koleś, lub panna o stopach rozmiar sto? Myślicie sobie teraz, że to jakieś szaleństwo, czysta abstrakcja...ale co by było GDYBY?

Mała dziewczynka leży w łóżeczku, bo się pochorowała. Ma katar, kaszle i boli ją gardło. Sytuacja normalna i dość częsta, tylko że nie tym razem, bo do chorej przychodzi w gości krasnoludek, który bezceremonialnie pcha jej się do łóża. Biedaczek również jest chory i potrzebuje maminej troski. Dziewczynka z początku jest oburzona, że musi dzielić kołdrę z jakimś krasnoludkiem, ale później zaczyna lubić małego gościa i jest jej naprawdę przykro, kiedy A musi już odejść. Inne dziewczynki bawią się piłką w krzakach obok domu, ale nagle jedna z nich zostaje uprowadzona przez smoka, który poszukuje gosposi do swojego apartamentu. Teraz trzeba będzie razem z babcią opracować plan odbicia biednej porwanej, która zostaje zmuszona do lepienia pierogów i takich tam. Tymczasem dwóch chłopców poznaje osobliwe zielone ludki, które machają tylko licznymi łapkami i mieszkają w starym pniaku przy drodze. Chłopcy nawet nie wiedzą, że już wkrótce będą musieli uratować świat przed zwinięciem go w rulon i całkowitym zniknięciem...

Bajka to taka niesamowita kraina, gdzie nie ma słów "nigdy" i "niemożliwe". Bajki dla dzieci są jak urzeczywistnienie ich fantazji, a dla dorosłych jak przypomnienie o tym, że też kiedyś byli mali i marzyli. Osobiście uważam, że dobra bajka może być wyśmienitą lekturą nie tylko dla dzieci. Bajki uczą i PRZYPOMINAJĄ. Pozwalają nam zachować jakąś cząstkę ze swojego dzieciństwa nawet do późnej i zgrzybiałej starości. Bajki to magia dostępna dla wszystkich. Ania Onichimowska pisze tak, jak jej dusza gra. Wymyśla niesamowite połączenia fantazji z rzeczywistością, tak jakby chciała do nas krzyknąć "Uważaj! za rogiem może czai się smok, a w twoim ulubionym sklepie pracuje etatowa wróżka - a Ty nawet tego nie podejrzewasz!". Cóż mogę więcej powiedzieć? Wielokrotnie chwaliłam twórczość Onichimowskiej i jej kolejna książeczka nie różni się swoim ciepłem od poprzednich. No może jednym... jest zbiorkiem dwunastu bajek, a nie tylko jedną, więc wystarczy nam na dwanaście niezwykłych wieczorów :) Polecam jak najbardziej dla każdego, bo to nie wstyd wierzyć w smoki i krasnoludki - to powód do wielkiej dumy!