poniedziałek, 29 października 2012

Dan Simmons "Drood"

Tytuł: Drood

Autor: Dan Simmons

Wydawnictwo: MAG

Liczba stron: 832

Rok wydania: 2012

ISBN: 978-83-7480-268-0

Cena: 69 zł

Można dorwać na: Księgarnia Gandalf

"Ja się ciemności nie boję, tylko brak światła mnie drażni!" Norman i jego fobie

Mogę się założyć, że większość z was uważała zawsze epokę Karola Dickensa za wyjątkowo pociągającą i stylową. Pewnie zachwycaliście się jej sztuką i kulturą, modą, surowym savoir-vivre i szlachetnością języka. Ja sama, muszę się przyznać, wielokrotnie przy lekturze "Opowieści wigilijnej", "Oliwera Twista" czy też innych powieści Dickensa, marzyłam o podróży w czasie i możliwości zobaczenia na własne oczy magii XIX-wiecznego Londynu. Taaaak... na całe szczęście to marzenie nigdy się nie ziściło i raczej nie ziści! Jakoś nigdy dotąd nie pomyślałam o nędzy i smrodzie, które były wtedy nieodmiennym towarzyszem Anglii. Nie myślałam również o brutalnej przestępczości i wszechobecnej zarazie cholery, która rozłaziła się w najlepsze, jak jakaś przebrzydła kreatura, prosto z cmentarzy i usypisk gnijących zwłok, które pochłaniały każdy wolny skrawek Londynu. Co prawda Pan Dickens pisał o tych zjawiskach całkiem otwarcie i obrazowo, ale nigdy dotąd nie uderzyły mnie te okropności z taką siłą, jak po lekturze "Drood'a".

Karol Dickens w 1865 roku uczestniczył w poważnym wypadku kolejowym koło Staplehurst. Od tego momentu życiem pisarza zaczęła rządzić dziwna obsesja na temat tajemniczego jegomościa o nazwisku Drood. Dickens spotkał tą dziwną personę w chwilę po katastrofie, podczas udzielania pomocy jej ofiarom. Drood ze swoim szczątkowym nosem, pajęczą posturą, lekko zielonkawą cerą i syczącym akcentem przypomina bardziej samą Śmierć, aniżeli człowieka. Po koszmarze związanym z katastrofą Dickens postanawia odnaleźć mrocznego Drood'a i dowiedzieć się kim, a raczej CZYM, on jest. W tym celu odwiedza najmroczniejsze i najbardziej plugawe zakamarki Londynu, odkrywając powoli prawdę nie tylko o Droodzie, ale i o prawdziwym obliczu miasta.

Kiedy pierwszy raz wzięłam do ręki "Drood'a", przeraziła mnie jego wielkość. To opasłe tomisko ma ponad osiemset stron, zapisanych w dodatku dość drobną czcionką. Bałam się w pierwszej chwili, że jeżeli książka okaże się kiepska, to nie podołam i nie przemielę cholery za nic w świecie. Na całe szczęście były to tylko chwilowe wątpliwości i bezpodstawne obawy. Książka okazała się magiczną bramą do świata XIX-wiecznego Londynu. Poznałam dzięki niej krainę mroku i śmierci, w której zło kwitnie jak pleśń na gnojówce. Przy lekturze każdego kolejnego rozdziału czułam jak wciąga mnie ta obrzydliwość, budząc zarazem fascynację i przerażenie. Przebrnięcie tego świata nie należy do prostych - autor wplótł tutaj tyle faktów i detali z życia Karola Dickensa, że momentami odczuwałam przesyt tą drobiazgowością. Nie jest to absolutnie wada! o nie! Po przeczytaniu całości dotarło do mnie, że dzięki tak wielu informacjom zgubiłam gdzieś granicę między prawdą a fikcją literacką, dzięki czemu przez mój grzbiet przeleciał potężny dreszcz emocji! Z zapartym tchem śledziłam Dickensa w jego poszukiwaniach niesamowitego pana Drood'a. Chciałam coraz bardziej odkryć jego tajemnicę, ale w miarę upływu lektury zaczynałam się jej bać. Niesamowitość i mroczna natura tego osobnika przywodzą mi na myśl "Opowieści niesamowite" Edgara Allana Poe'go. Uważam więc powieść Dana Simmonsa za grozę doskonałą, ponieważ nie opiera ona swojej mocy na zjawiskach paranormalnych, ale na umyśle człowieka, który potrafi pobudzić do życia najgorsze nawet demony i koszmary. Polecam więc z niezachwianym przekonaniem, że nikt nie pożałuje nawet jednej złotówki wydanej na tą niesamowitą opowieść.

Za możliwość poznania mrocznej tajemnicy Drood'a serdecznie dziękuję wydawnictwu MAG !

niedziela, 21 października 2012

Agata Widzowska-Pasiak "Dreptak i pępek świata"

Tytuł: Dreptak i pępek świata

Autor: Agata Widzowska-Pasiak

Wydawnictwo: Papilon

Liczba stron: 48

Rok wydania: 2007

ISBN: 978-83-245-6501-6

Cena: 19,99 zł

Można dorwać na: Księgarnia Gandalf

"Wszystko fajnie i pięknie, ale koncepcja gadającej wieprzowiny lekko mnie niepokoi..." Norman

Acha! zaskoczeni? zszokowani?! zbaranieli??! Oto przed Waszymi oczętami cała prawda o tajemniczym źródle mocy Normana! Literatura dziecięca to jest to :)

Czasami każdy ma taki dzień, że nic mu nie wychodzi i nic dobrego go nie spotyka. Czasami deszcz leje zbyt długo i to już wykańcza nas psychicznie. Czasami jest nam po prostu jakoś tak smutno i szaro na duszy, i nawet dobra czekolada nam nie pomaga. Na takie właśnie dni najlepsza jest dobra książka dla dzieci, i to niezależnie od naszej metryki i wykształcenia. Oboje z Normanem trzymamy się zdania, że nie należy się wstydzić swojej miłości do Kubusia Puchatka albo Mikołajka, bo wszyscy ci, którzy mogą się z niej nabijać, to tak naprawdę duże, smutne dzieci, które na siłę starają się być bardzo dorosłe i poważne. A my zadamy teraz bardzo ważne pytanie: Czy warto tak na siłę być dorosłym? Najpiękniej na świat patrzą dzieci, które w każdej chwili dostrzegają magię i czar niezwykłości, a każdy dzień to dla nich prawdziwa przygoda. Taką właśnie prawdę przekazuje nam Dreptaczek...

Dreptaczek urodził się w czasie pełni księżyca, i od tej chwili był do niego bardzo mocno przywiązany. Mała świnka jest prawdziwym marzycielem i artystą, który każdą noc spędza na obserwowaniu rozgwieżdżonego nieba i ukochanego księżyca. Świnka robi małe "niebka" na całym podwórku, rozmawia z kotami i robaczkami, ale kiedy trzeba to i pierogi z Mamą Świnką polepi. Życie Dreptaczka jest piękne i pełne niezwykłych spotkań z różnymi ciekawymi personami. Jednakże przychodzi dzień, kiedy w życiu małej świnki dzieje się coś bardzo złego. Otóż pewnej nocy Dreptaczek odkrywa, że księżyc gdzieś sobie poszedł i najprawdopodobniej już nigdy nie wróci. Świnka traci radość życia, a wraz z nią wszystkie dzieci na świecie. Nasz mały bohater, po nieudanej próbie upieczenia nowego księżyca, postanawia wyruszyć w podróż, aby odnaleźć swojego srebrzystego przyjaciela i przyprowadzić go do domu.

Z wielką radością muszę stwierdzić, że powstaje coraz więcej wartościowych i pięknych książek dla dzieci. Jest to cudowne odkrycie, zwłaszcza że od kilku lat zalewa nas cała masa bezsensownych bajek i gier, które bynajmniej dla dzieci się nie nadają. Po Dreptaczka sięgnęłam z ciekawości, którą rozbudziła we mnie jego okładka, ale ku mojemu ogromnemu zadowoleniu odkryłam, że to przepiękna historia o marzeniach i ich realizacji. Ta urocza opowieść smakuje jak ulubione łakocie z dzieciństwa, które wywołują w nas uśmiech pełen rozrzewnienia. Dodatkowym atutem są tutaj pocieszne ilustracje i zabawne dreptaczkowe piosenki. Nie wstydzę się przyznać, że bajeczka trafiła prosto w moje serducho i już tam raczej zostanie. Polecam więc każdemu, kto ma okruch serca i ksztynę fantazji, bo to doskonałe antidotum na jesienne, smutne wieczory :)

piątek, 19 października 2012

Karen Marie Moning "Szaleństwo elfów"

Tytuł: Szaleństwo elfów

Autor: Karen Marie Moning

Wydawnictwo: MAG

Liczba stron: 384

Rok wydania: 2012

ISBN: 978-83-7480-261-1

Cena: 35 zł

Można dorwać na: Księgarnia Gandalf

"Hmmm...to jednak taki elf też człowiek, i swoje potrzeby ma!" Norman o naturze elfów, po lekturze "Szaleństwa..."

Człowiek od zawsze ma bzika na punkcie magii. Jest ona naszą towarzyszką znacznie dłużej, niż religia lub inna niepojęta siła. Jesteśmy jej spragnieni i jednocześnie boimy się jej, po cichu marzymy że spotka nas coś mającego naturę magiczną, ale oficjalnie śmiejemy się z pomysłu, że to mogłoby się wydarzyć. Udajemy bardziej dorosłych, niż jesteśmy... tylko po co? W końcu i tak dobrze wiemy, że wszyscy mają takie same fantazje jak my, pragną potwierdzenia i dowodów na to, że wróżki latają wszędzie jak wariatki a Święty Mikołaj przez cały rok drapie się po tyłku i czeka na swoje święto w Wigilię Bożego Narodzenia. Z tego całego bzika rodzi się więc coraz więcej powieści, filmów i seriali o elfach, wampirach i czarownicach. Jedyne co się może zmieniać, to podejście do tematu przez kolejne pokolenia ale i to nie za bardzo. Mieliśmy już więc fazę na Dzwoneczka z paczki Piotrusia Pana, Sabrinę nastoletnią czarownicę, słodkiego Legolasa, dobrodusznego Gandalfa, ciapowatego Harry'ego Pottera, i całą bandę walecznych elfów z serii "Eragon". No ogólnie troszkę tego było i musiałabym dłuuugo wymieniać, żeby napisać o wszystkich fazach rozwoju obrazu istot magicznych w naszych łepetynkach. A teraz przyszła faza na nienasycone seksualnie wampiry i elfy, które mają tylko jeden cel...przelecieć wszystko, co na drzewo nie s...a!

No więc jest "dziewczyna cud malina", MacKayla Lane, która mieszka w Dublinie i jest widzącą sidhe, czyli jako jedna z nielicznych widzi elfy i inne potwory, które żyją wśród nas i dążą do naszej zagłady. Laska mieszka w księgarni i współpracuje z jej obrzydliwie bogatym i równie pociągającym fizycznie właścicielem, niejakim Jericho Barronsem. Koło naszej drogiej widzącej sidhe kręci się jeszcze elfi książę - V'lane, który cały czas próbuje ją namówić na małe "co nieco". Mac dzielnie odpiera erotyczne i magiczne ataki ze strony obu panów, a w między czasie popyla po ulicach Dublina z magiczną włócznią, którą można zabijać elfy, a następnie poszatkować je i poupychać w pudełku na drugie śniadanie. Oczywiście bohaterka ma priorytetową misję - musi odnaleźć magiczną księgę, zwaną Sinsar Dubh, która jest źródłem niewyobrażalnego zła i musi zostać zniszczona jak najszybciej, zanim to zło z niej wyjdzie i rozlezie się po całym świecie... Perspektywa niepiękna, a tymczasem ocalenie świata leży w rękach rozpieszczonej eks-fanki Hello Kitty. Mamy tu jeszcze kilka wątków pobocznych, ale szczerze mówiąc nie są one tak frapujące, jak losy nietypowego trójkącika głównych bohaterów.

Oj, coś mi mówi że nie wszystkim przypadnie do gustu ta recenzja, no ale mówi się trudno - trzeba być fair i pisać to, co w głowie się dobija na światło dzienne;) No to muszę stwierdzić, że książka niezła i fajno się czyta, ale nie mogłam się powstrzymać od stukania głową w blat biurka, kiedy dochodziłam do monologów głównej bohaterki, które miały miejsce w jej głowie. Dziewczyna przypomina mi trochę krzyżówkę Lary Croft z Tomb Raider'a z Bellą z sagi "Zmierzch" i z odrobiną legalnej blondynki. Schizofreniczka, czy co?! Ale najbardziej rozwala mnie to, że laskę KAŻDY chce przelecieć...jakby była jakąś boginią normalnie! W książce w ogóle jest całe mnóstwo erotycznych napięć i aluzji, które stają się w moich oczach głównym wątkiem całej historii. Nie jestem pewna, czy książka na tym zyskuje czy też traci, ale z pewnością nieźle się czyta ;) Pomijając kapiący z każdego rozdziału seks, historia jest na prawdę ciekawa i zgrabnie zbudowana, a pomysłowość autorki zasługuje na mały aplauz. Nie miałam niestety przyjemności przeczytania poprzednich dwóch tomów (aaaa! bo to saga jest, a "Szaleństwo elfów" to już tom numer trzy), ale mimo to bez najmniejszych problemów wgryzłam się w fabułę i wszystko zrozumiałam od początku. Poczułam nawet coś na kształt żalu, że nie miałam możliwości zapoznania się z poprzednimi tomami (ale jak MAG da, to się szybciutko zapoznam ;D). Tak więc książka ciut tandetna (okładka najlepszym dowodem) i mocno erotyczna, ale i tak polecam na chłodne wieczory pod kocykiem i z kubkiem herbaty w ręce, bo wciąga się jak masełko na grzance. Jest to miła odmiana po mdłych i wszechobecnych wampirycznych nastolatkach, które nawet ugryźć porządnie nie potrafią swojej lubej, a co dopiero zrobić coś bardziej konkretnego!....Nie jesteście przekonani? no to powiem tylko tyle, że ostatnie strony powieści wywołały u mnie klasyczny wytrzeszcz gał i opad kopary... więc szuramy do księgarni i edukujemy się! ;P

Za możliwość przeczytania baaardzo gorąco dziękuję wydawnictwu MAG :)

poniedziałek, 8 października 2012

Jesse Bullington "Smutna historia braci Grossbart"

Tytuł: Smutna historia braci Grossbart

Autor: Jesse Bullington

Wydawnictwo: MAG

Liczba stron: 384

Rok wydania: 2012

ISBN: 978-83-7480-253-6

Cena: 39 zł

Można dorwać na:Księgarnia Gandalf

"Czasami jestem jak ta mucha, co wpadła do miodu i już ledwo dycha, ale jeszcze przed zejściem nażreć się nim próbuje" Norman o rozkoszy zatracenia

Mówi się, że człowiek to gadzina z natury dobra, która po prostu z wiekiem brudu zła na grzbiet nabiera i w duszy sobie paskudzi. Mówi się, że tak na prawdę wszyscy dążymy do samodoskonalenia i marzymy o łatce świętości, jak o skrócie "mgr" przed nazwiskiem w dawniejszych czasach. Przez całe życie wmawia się nam, że tylko ludzie chorzy i nienormalni fascynują się tym, co złe i zwyrodniałe. No tak... wychodzi więc na to, że oboje z Normanem jesteśmy źli i przeklęci, bo powieść Jesse Bullington działa na nas jak opiat, oblepiający umysł jakimś słodkim paskudztwem, które nie pozwala się od niego oderwać- z jednej strony budzi to w nas przerażenie, ale z drugiej baaardzo się nam to podoba i sięgamy po więcej!

Manfried i Hegel Grossbartowie to hieny cmentarne. Kradną i zabijają bez mrugnięcia okiem, ale za to w niezmąconym przeświadczeniu, że to sama Najświętsza Panienka czuwa nad nimi i w pełni popiera ich działania. Te oprychy uważają się za dobrych chrześcijan, którzy czasami może zbłądzą z winy diabła. Ich bluźnierstwa zapierają dech w piersiach, a podejście do religii może zadziwić największego nawet ignoranta. Czasy, w których przyszło żyć i "pracować" tej dwójce, to wiek XIV-ty, kiedy to w całej Europie szalała zaraza dżumy, a siły nieczyste i Kościół prowadziły otwartą wojnę o ludzkie dusze. Grossbartowie czują się w tym świecie jak ryby w wodzie, bo ich własne okrucieństwa nie wyróżniają się specjalnie spośród całego zła, jakie spotykają na swojej drodze. Wątkiem przewodnim powieści jest podróż braci do Giptu (czyli Egiptu), gdzie ich dziadek (również hiena cmentarna) dorobił się ponoć, na grobach wielkich królów, niewyobrażalnych bogactw. Ich ślepy upór prowadzi ich przez najbardziej dzikie i niebezpieczne drogi, a za nimi ciągnie się cień samego Szatana, który traktuje tych rzezimieszków jak swoich najlepszych apostołów. Grossbartów nie da się lubić ani szanować, ale z każdą kolejną stroną powieści coraz mocniej trzymamy kciuki za ich przetrwanie, które gwarantuje nam spotkania z kolejnymi, coraz bardziej obrzydliwymi i przerażającymi stworami. Narasta w nas niezdrowa ciekawość, jakie demony jeszcze staną na drodze braci i jakie paskudne historie splotą z nimi swoje losy.

Od pierwszego wejrzenia zapragnęłam tej książki. Jej okładka hipnotyzuje a lakoniczne streszczenie na odwrocie rozpala ciekawość. Już nie pamiętam kiedy jakaś książka wzbudziła we mnie taką chciwość czytania. Jej lektura to jak kąpiel w błocie, takim cuchnącym i lepkim, o nieznanym składzie. Nie jest to jednak przykre wrażenie...o nie! Jest to raczej rodzaj słodkiej ohydy, która wzbudza niezdrową ciekawość. Nie wiem jak, ale w jakiś niezwykły sposób Jesse Bullington stworzył rzecz jednocześnie odrażającą i magnetyzującą, co w sumie pasuje mi do gościa, bo sam wygląda dość niepokojąco (Normanowi futro się zjeżyło, kiedy znalazł jego fotkę na "wujku Gogle"). Język książki jest lekki w odbiorze, czyta się płynnie i błyskawicznie, a pomysłowość autora na prawdę mnie zadziwia. Kilka razy, w trakcie lektury, przychodziło mi na myśl pytanie, jakim popaprańcem trzeba być, żeby wymyślać tego typu rzeczy?! No ale jako laik w temacie horrorów mam pełne prawo do tego typu zadziwienia. Historia braci Grossbart z pewnością do banalnych nie należy, a spotykające ich przygody już z pewnością. Zakończenie historii również może zaskoczyć, zwłaszcza że od samego jej początku ma się ochotę robić zakłady, w jaki sposób paskudni bracia zejdą z tego świata. Polecam z żarliwością, z jaką nie polecałam jeszcze żadnej z wcześniej zrecenzowanych książek! A ja i Norman z pewnością sięgniemy jeszcze po tego autora!

Za możliwość przeczytania, serdecznie dziękuję wydawnictwu MAG :)