czwartek, 20 grudnia 2012

Eric Weiner "Poznam sympatycznego boga. Moje flirty z istotami wyższymi."

Tytuł: Poznam sympatycznego boga. Moje flirty z istotami wyższymi

Autor: Eric Weiner

Wydawnictwo: Carta Blanca

Liczba stron: 320

Rok wydania: 2012

ISBN: 978-83-7705-175-7

Cena: 34,90 zł

"Joł bogu! "ŁAZAAAAP"!" Norman

Nie ma na świecie człowieka, który choć raz w życiu nie zadał sobie pytania: "czy Bóg istnieje?". Nasza inteligencja i wrażliwość skazują nas na zwątpienie, które musi się pojawić, prędzej lub później. Sprawa jest poważna, bo takie rozmyślania na temat naszej wiary - niezależnie od tego, jaka ona jest - mogą doprowadzić albo do utwierdzenia, albo zawalenia posad naszego jestestwa i świata. Nie ma tu więc miejsca na "śmichy chichy", bo to zbyt ciężki temat jest... czy na pewno? A może jednak do rozmów o Bogu należy podejść lekko i z uśmiechem na ustach, na pełnym luzie i może nawet z piwkiem w ręku? W końcu nasz Stwórca to podobno całkiem sympatyczny gość...

Autor z pewnych przykrych przyczyn wylądował w szpitalu, co skłoniło go do głębokiej refleksji nad swoim życiem i przekonaniami. Postanawia on wyruszyć w podróż, aby odnaleźć dawno już zapomnianego przez siebie Boga. Nie wie, czy Go odnajdzie, a jeżeli nawet tak, to w jakiej formie. Podobno ilu ludzi na świecie, tyle spojrzeń na wiarę. Niestety przebadanie każdego z nich nie jest możliwe, więc autor skupia się na tych najbardziej znanych i najsilniej rozwiniętych - chrześcijaństwie, judaizmie, islamie, buddyzmie, taoizmie, realianach, neopoganach i na szamanizmie. Podróż będzie bardzo długa i wyczerpująca, ale i rozwijająca autora (i przy okazji czytelników) duchowo. W końcu możemy się dowiedzieć, po co żyjemy? jaki sens ma nasze istnienie? czy istnieje życie po życiu? czy którykolwiek ze znanych nam obrazów Boga jest prawdziwy? Autor pomaga nam znaleźć odpowiedzi na wszystkie te pytania, a nawet jeszcze więcej... .

Ta książka to cudowne remedium na te wszystkie nadęte tomiszcza, które rozprawiają o teologii i filozofii. Dzięki prostej, a zarazem pięknej i lekkiej konstrukcji zdań, każdy jest w stanie zrozumieć zawarte w niej treści. Autor w sposób genialny i bezkompromisowy omawia podstawowe dogmaty każdej z badanych religii. Do tematu podchodzi z dużą dozą humoru, bez głupiego nadęcia i wymuszonej powagi. Najbardziej chyba zadziwia mnie w tej pozycji to, że przy tej całej lekkości i humorystyce nie ma w niej ani grama lekceważenia i braku szacunku dla tych wszystkich oblicz bóstwa! Jest wręcz odwrotnie - autor bardzo poważnie podchodzi do wszystkich wyznań, nikogo nie ocenia i nie krytykuje, nie ośmiesza i nie nastawia nas negatywnie. Książkę polecam więc dla każdego, ponieważ w cudownie świeży i nowatorski sposób może nam pomóc w odnalezieniu swojego własnego Boga!

Za cudowną podróż do wnętrza istoty naszej wiary, gorąco dziękuję wydawnictwu Carta Blanca :D

środa, 19 grudnia 2012

Anthony Bourdain "Świat od kuchni. W poszukiwaniu posiłku doskonałego"

Tytuł: Świat od kuchni. W poszukiwaniu posiłku doskonałego

Autor: Anthony Bourdain

Wydawnictwo: Carta Blanca

Liczba stron: 336

Rok wydania: 2012

ISBN: 978-83-7705-075-0

Cena: 34,90 zł

"Zjedzenie kawałka surowego, dopiero co zabitego tuńczyka prosto z jego okrwawionego brzucha....hmmm...to musi być NAPRAWDĘ magiczne doświadczenie" Norman

Do tej pory uważałam się za osobę wszystkożerną i niewybredną. Dla wielu moich znajomych upodobanie do owoców morza (czyli kolokwialnych "robaków"), zimnych nóżek i flaczków jest dość obleśne i niewytłumaczalne. Dzisiaj szczytem obrzydliwości jest co najwyżej zjedzenie kawałka wczorajszej pizzy prosto z podłogi, na której ów kawałek przeleżał znacznie więcej, niż nieśmiertelne 5 sekund. Ja nie pogardziłabym niczym, za wyjątkiem mózgu i oczu. Bohaterka ze mnie, co? No chyba jednak nie, bo w książce "Świat od kuchni..." znalazłam tyle makabrycznych i obrzydliwych dań, że chyba wyobraźni by mi zabrakło, żeby samej wymyślić na nie przepisy!

Anthony Bourdain to francuski mistrz kuchni, wysoko ceniony i dość popularny w swoich kręgach. Pewnego pięknego dnia wpadł on na genialny pomysł przeczesania kuchni całego świata, w celu odkrycia dania doskonałego i najlepszego. Sprawa nie należy do najłatwiejszych, ponieważ na posiłek doskonały składa się wiele czynników, gdzie samo jedzenie jest tylko jednym z elementów składowych całości wrażenia. Ruszamy więc razem z narratorem/autorem do najdzikszych i najpiękniejszych, najbardziej niebezpiecznych i najnędzniejszych miejsc na świecie, gdzie gotuje się dania raz legendarne, a raz zupełnie już zapomniane i niedoceniane. W Portugalii możemy zjeść potrawkę z wieprzowiny, siedząc obok zaszlachtowanego i wypatroszonego "dawcy" naszego posiłku. W Japonii można skosztować dania, które "przygotowała" sama matka natura - wodorosty z ikrą śledzi, które same złożyły ją na tej "morskiej sałatce". W Chinach poczęstują nas czymś zrobionym z mięsa i wnętrzności, które jeszcze parują ciepłem ze swojego źródła - czasami to źródło jeszcze nie skończy drgać pośmiertnie, a już zajadamy się jego najlepszymi fragmentami. Autor/Narrator wkłada do ust praktycznie wszystko, co zostanie mu podsunięte, a jego zachwyty i pomruki zadowolenia świadczą o tym, że pomimo okropnego wyglądu i obrzydliwego pochodzenia, wszystko może się okazać przepysznym objawieniem dla języka.

Książka była dla mnie kulinarnym objawieniem. Po raz pierwszy chyba spotkałam się z książką, która nie tylko douczyła mnie pod względem technicznym, ale i filozoficznym. Zostałam zmuszona do zastanowienia się, ile dla nas znaczy jedzenie i jego sztuka, oraz jak potężny wpływ mają na nas nasze smaki dzieciństwa, etykieta obowiązująca przy stole, tradycja, i historia naszego otoczenia. Dowiedziałam się, że na to co mamy na talerzu i co nam smakuje, ma wpływ bardzo wiele czynników. Autor jest bardzo szczery i dosłowny w swoich wypowiedziach, niczego nie koloryzuje i nie wybiela. To dosłownie opowieść o świecie "od kuchni", ale dotyczy to nie tylko gotowania. Z książki można się sporo dowiedzieć o kulturze, filozofii życia, o bolączkach dnia codziennego i o polityce. Razem z panem Bourdain'em możemy zobaczyć świat takim, jaki jest naprawdę i poznać jego esencję. Pozycję polecam szczególnie gorąco nie tylko fanom jedzenia, ale i fanom podróżowania, poznawania nowości i smakowania życia. To jaskrawa perełka wśród tak wielu, już powtarzalnych książek o jedzeniu. Oto lektura pouczająca i bardzo ciekawa, intrygująca i poprostu wyborna!

Za podróż po najbardziej niezwykłych kuchniach świata, serdecznie dziękuję wydawnictwu Carta Blanca :)

Jim Butcher "Akta Dresdena. Śmiertelna groźba"

Tytuł: Akta Dresdena. Śmiertelna groźba

Autor: Jim Butcher

Wydawnictwo: MAG

Liczba stron: 488

Rok wydania: 2012

ISBN: 978-83-7480-269-7

Cena: 35 zł

"Indiana Jones? No weź! To przecież Piotruś Pan, tyle że z encyklopedią pod pachą!" Normana sympatie

Kiedy byłam mała , uwielbiałam oglądać filmy i seriale z Indiana Jones'em. Te wszystkie pościgi, zagadki historyczne, zaginione skarby i do tego szelmowski uśmiech głównego bohatera... no miodzio! Z większości naszych dziecięcych upodobań i marzeń zazwyczaj wyrastamy, ale w przygodach pana Jones'a jest coś, co do dzisiaj mnie trzyma w jego fanclubie. Na całe szczęście nie jestem wyjątkiem, ponieważ na przestrzeni lat powstało (i nadal powstaje) coraz więcej książek, filmów i seriali opartych na tym niedoścignionym pierwowzorze. Lara Croft, Bibliotekarz, Sydney Fox z "Łowców skarbów" - no jest tego trochę, a powstają kolejne i wszystkie cieszą się ogromnym zainteresowaniem i sympatią odbiorców. Do tego przesympatycznego korowodu bohaterskich poszukiwaczy przygód dołączył ostatnio na mojej liście Harry Dresden - nonszalancki mago-detektyw.

Harry Dresden nie jest zbytnio szczęśliwy z powodu swoich magicznych zdolności. Właściwie, to ma przez nie same problemy. Jego elfia chrzestna matka chce go przemienić w swojego psa, okoliczne wampiry marzą o wyssaniu z niego ostatniej kropli krwi, potwory spod łóżka chcą mu się dobrać do tyłka i do tego wszystkiego nasz bohater czuje na karku złowieszczy oddech zbliżających się płatności za media (gaz, woda, ogrzewanie, czynsz... no wiecie, takie tam). Harry ma jednak i przyjaciół, którzy co prawda albo kpią z jego "hokusów pokusów", albo oczekują od niego zbawienia świata. Ogólnie, to lekko nie jest, a będzie jeszcze ciężej! Otóż tajemniczy demon, czy też inna potwornie zła siła, zjawia się w mieście tylko po to, żeby zabić Harrego i jego najbliższych. Czym jest to tajemnicze zło? dlaczego jest tak potężne i kto nim steruje? Jaką cenę trzeba będzie zapłacić, aby ocalić nie tylko życie, ale i duszę? Gra się rozpoczyna, a dodatkowym utrudnieniem jest całkowity brak zasad... .

Czapki z głów, bo oto pojawiła się nowa, rewelacyjna seria o siłach magicznych i stworach rodem z fantasy. To nie cukiereczek o miłości wampiryczno-ludzkiej. To je ostra walka o życie! Dresden jest jakby wyrwany z tych filmów detektywistycznych, gdzie główny bohater siedzi w swoim biurze ubrany w prochowiec i kapelusz, popija tanią whiskey i czeka w otępieniu na cud. Harry Dresden to właśnie taki typ detektywa. Brzmi tandetnie? Może i tak, ale czyta się wybornie! Książka jest pełna akcji i zaskakujących zwrotów, dzięki czemu każdy rozdział przyciągał mnie jak magnes. Dzieje się dużo, ale wszystko jest ze sobą zgrabnie powiązane. Może troszeczkę za dużo było momentów, kiedy Harry już, już miał umrzeć... a jednak przeżył. To jedyne moje zastrzeżenie do tej opowieści - cała reszta bardzo mi się spodobała. Nie mogę się powstrzymać od porównania powieści do przygód Indiany Jones'a - klimat jest dokładnie ten sam, ale tak jakby podrasowany dodatkowymi gadżetami (mamy tutaj elfy, czary, duchy, wampiry i inne takie). Zapewniam, że gdybym była facetem, to z wielką chęcią identyfikowałabym się z głównym bohaterem. Polecam bardzo gorąco, jako lekką ale nie odmóżdżającą powieść przygodową na zimowe wieczorki.

Za możliwość przeżycia tylu fascynujących przygód, serdecznie dziękuję wydawnictwu MAG!

wtorek, 18 grudnia 2012

Paulina Wilk i Bart Pogoda "Lalki w ogniu. Opowieści z Indii"

Tytuł: Lalki w ogniu. Opowieści z Indii

Autor: Paulina Wilk i Bart Pogoda

Wydawnictwo: Carta Blanca

Liczba stron: 279

Rok wydania: 2012

ISBN: 978-83-7705-211-2

Cena: 59,90 zł

"Bollywood jest jak zombie - rozłazi się wszędzie i pochłania umysły tych najmniej czujnych" Norman

Indie jakoś nigdy szczególnie mnie nie pociągały. Niewiele o nich wiedziałam i nie czułam potrzeby, żeby to zmienić. Przez wiele lat kraj ten kojarzył mi się z Mowglim, chłopcem z "Opowieści z dżungli" i z tańcem w stylu bollywood disco. Jakże mi teraz wstyd, że z takim oślim uporem odpychałam od siebie myśl, że Indie to kraj rodem z baśni i legend, ale nie tylko dla tych najmłodszych. Dzięki albumowej wersji "Lalek..." poznałam wiele twarzy Indii, i to tych ukrytych pod cukrową powłoczką z muzyki, kolorów i kina. Uświadomiłam sobie, że ta barwna i hałaśliwa kultura ma w sobie sporo mroku i cierpienia.

Hindusi robią wszystko razem, zawsze w grupkach większych lub mniejszych. Tu nie ma czegoś takiego jak intymność. Zapytany o nią przypadkowy Hindus odpowiedziałby pewnie, że to chyba jakaś choroba, albo może wioska położona setki kilometrów dalej. Świadkami swoistego apogeum hinduskiej wspólnoty możemy być rano, przechadzając się w pobliżu torów kolejowych. Wraz ze wschodem słońca, wszyscy mężczyźni mieszkający w pobliżu przychodzą tutaj po to, żeby razem defekować. Podczas tej porannej czynności nikt się nie wstydzi i nie myśli nawet o tym, że to dziwaczne a może i nawet perwersyjne. Fekalia są wszędzie, więc stopy należy stawiać z wielką ostrożnością. Kiedy miejsce porannych zebrań przypomina już nadźgane pole minowe, mężczyźni beztrosko przesuwają swoją "toaletę" kilkadziesiąt metrów dalej i ponownie robią to, co robili ich przodkowie, i co będą po nich robić ich synowie. Zamieniają Indie w gigantyczną latrynę.

Podobnych szokujących informacji i ciekawostek znajdziecie tutaj znacznie więcej. To właśnie prawdziwa twarz Indii, o której mówią i piszą bardzo nieliczni. Ogólny bród i nędza odzierają ten piękny kraj z jego magii i bajkowości. Głód i bieda są tutaj tak powszechne, jak dziurawe drogi w Polsce. Bogatych kast jest niewiele, a swojego bogactwa pilnują one tak uparcie, że nie ma w Indiach nawet mowy o filantropii. Paradoksalnie, Hindusi żyją wspólnie, ale troskę o swój los każdy dźwiga indywidualnie, całkowicie samotnie. Ktoś mi niedawno powiedział, że Indie można albo pokochać, albo znienawidzić. Nie da się pozostać obojętnym - to pewne!

Książka wciąga swojego czytelnika w zadziwiający świat. Jej język jest bardzo płynny i plastyczny, pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że autorka ma zarówno talent poetycki jak i dziennikarski. Cudowne fotografie są idealnym uzupełnieniem tak bogatej treści. Pani Wilk i pan Pogoda to wyborny duet i mam szczerą i gorącą nadzieję, że Indie to dla nich dopiero początek wspólnej podróży.

Za magię Indii, którą mimo wszystko poczułam, gorąco dziękuję wydawnictwu Carta Blanca

William Shakespeare "Burza", przeł. Piotr Kamiński

Tytuł: Burza

Autor: William Shakespeare

Przełożył: Piotr Kamiński

Wydawnictwo: W.A.B.

Liczba stron: 244

Rok wydania: 2012

ISBN: 978-83-7747-728-1

Cena: 44,90 zł

"Ja moim wrogom śmierci nie życzę, ale oplucie ich ektoplazmą przez bestie piekielne całkiem by mnie ucieszyło" Norman

O Szekspirze (wybaczcie, ale będę się posługiwać spolszczoną wersją) pisać nic nie muszę, bo z pewnością każdy z Was zna jego dorobek i znaczenie dla rozwoju literatury- nie tylko angielskiej, ale i światowej. Każdy z Was wie, że to dzięki niemu język angielski rozwinął się i nabrał poetyckiego zaśpiewu. Nie wiem co prawda ile sztuk wyszło spod ręki Szekspira, ale wiem że "Burza" była ostatnią, przez co odczytujemy ją jako pożegnanie mistrza, który z pełną świadomością swojej mocy i talentu odchodzi na zasłużony spoczynek.

Prospero był kiedyś królem Mediolanu, ale w wyniku zdrady i chciwości swoich bliskich, został pozbawiony tronu. Wraz z maleńką córką - Mirandą, Prospero trafia na zapomnianą wyspę, na której żyje dziki Kaliban, syn wiedźmy i diabła. Prospero za pomocą magii przejmuje władzę nad wyspą i Kalibanem. Król Wygnaniec ma również na swoich usługach bezcielesnego Ariela, którego uwolnił z wiecznego więzienia, na które skazała go matka Kalibana. Po latach oczekiwań, u wybrzeży wyspy rozbija się statek, na którym znajduje się największy wróg Prospera... jego brat. Pojawia się więc w końcu sposobność, żeby dokonać zemsty.

Najnowszy przekład "Burzy" broni się wieloma aspektami. Nie tylko oprawą, która doskonale oddaje ducha dramatu, ale i bonusami, którymi tak hojnie obdarzył nas wydawca. Znajdziemy tutaj szczegółowe informacje o genezie utworu, jego historii, uwagi o redakcji oryginału i przekładów, o muzyce w "Burzy", literaturze krytycznej i o polskich inscenizacjach dramatu. Generalnie za najlepsze tłumaczenie na nasz rodzimy język, uważam pracę Stanisława Barańczaka. Piotr Kamiński co prawda nie dorównuje mu poziomem, ale i tak trzyma wysoko poprzeczkę dla innych przekładów. Pan Kamiński nadał swojemu tłumaczeniu rys przaśności i nieco wulgaryzmu, lecz nie do przesady - to jak szczypta chili w łagodnym daniu. Utwór w wersji Kamińskiego nie traci zbyt wiele, a może nawet pozwala na inne spojrzenie na kontekst niektórych dialogów. Polecam serdecznie wszystkim, którzy cenią Szekspira, ale nie znają innych przekładów niż - o zgrozo! - Słomczyńskiego. Książka jest zdecydowanie warta każdej złotówki, którą na nią wydacie!

Za nowe i odświeżające spojrzenie na klasykę, serdecznie dziękuję wydawnictwu W.A.B.

Bryan Bruce "Historia smaku. Jak warzywa i przyprawy budowały fortuny, wywoływały wojny i wpędzały ludzi w szaleństwo"

Tytuł: Historia smaku. Jak warzywa i przyprawy budowały fortuny, wywoływały wojny i wpędzały ludzi w szaleństwo

Autor: Bryan Bruce

Wydawnictwo: Carta Blanca

Liczba stron: 200

Rok wydania: 2012

ISBN: 978-83-61444-63-3

Cena: 34,90 zł

"Czasami lubię nażreć się jak świnia, tak bez troski o kalorie i mściwą tkankę tłuszczową." Norman

Kocham jedzenie! żyć bez niego (co zresztą oczywiste) nie potrafię i nie chcę! Gdyby ktoś odebrałby mi rozkosz z nim związaną, to bym chyba dziada zagryzła! Moje uczucie nie jest jednak skupione wyłącznie na fizycznej potrzebie gromadzenia energii. Kocham jedzenie za jego barwy, zapachy, zaskakujące połączenia smaków, fakturę produktów na języku, za jego odgłosy (chrupanie skórki świeżego chleba, bulgotanie gęstego sosu, skwierczenie masła na patelni...mmm...), za pasję ludzi odpowiedzialnych za jego powstawanie, a w końcu za jego historię.

Czekolada pochodzi z Ameryki Południowej. Dokładnie mówiąc, to nasiona kakaowca. Już 15 000 lat temu człowiek zaczął zbierać ten niezwykły twór matki natury i od razu zrozumiał, że odkrył nie byle co, bo ziarno kakaowca było więcej warte niż najczystsze złoto. Od momentu odkrycia kakaowca przez Europę, jego droga ku dzisiejszej postaci gwałtownie przyspieszyła. Najpierw pito gorzki i błotnisty niemal napar, który do najsmaczniejszych wcale nie należał. Mimo to, człowiek przywiązał się do tego smaku i jakoś zrezygnować z niego nie umiał (skądś to znamy, co?). Potem ktoś wpadł na genialny pomysł dodania do kakao cukru, a później mleka i innych cudów. Czekoladowa gorączka rozkręciła się na dobre i nie puszcza aż do dzisiaj... .

"Historia smaku..." jest jak zbiór baśni, w których główni bohaterzy to jedne z największych odkryć dokonanych przez nasze kubki smakowe. Samo wypowiedzenie słowa "czekolada" rozlewa się aksamitem po naszym języku, ale równie silne emocje i wrażenia budzą w nas cukier, kawa, czosnek, cebula, chili, pieprz, a nawet pozornie pospolite ziemniaki. Nie wymieniam wszystkich, ale ta książka to zbiór opowieści znacznie bogatszy w swym repertuarze. Nie jest to encyklopedia ani wyczerpująca rozprawa naukowa, ale wciągająca podróż po historiach najważniejszych dla nas i naszych żołądków - historiach odkryć kulinarnych. Na zachętę dodam, że pod koniec każdego rozdziału znajdziecie miły bonus - przepis kulinarny, w którym główną rolę odgrywa omawiany wcześniej produkt. Miłej lektury i smacznego!

Za rozkoszną udrękę, jaką było dla mnie pochłanianie tylu wspaniałości jedynie poprzez lekturę, gorąco dziękuję wydawnictwu Carta Blanca!

Bohdan Huras i Marek Czasnojć "Statki i okręty w Polsce"

Tytuł: Statki i okręty w Polsce

Autor: Bohdan Huras i Marek Czasnojć

Wydawnictwo: Carta Blanca

Liczba stron: 352

Rok wydania: 2012

ISBN: 978-83-7705-079-8

Cena: 59,90 zł

"PAAAROSTATKIEM GDZIEŚ NA MOOOORZUUU!!!..." Norman, gdy się zalkoholizuje przy "łikendzie"

Przez kilka ostatnich dni cierpiałam okropne katusze z powodu brutalnego odcięcia od internetu, czyli (w ostatnich miesiącach przynajmniej) istoty mojego życia społecznego. Z tej rozpaczy i smutku pogrążyłam się w mojej pasji czytelniczej, dzięki czemu pochłonęłam znacznie więcej, niż normalnie w tym samym czasie. Jedną z "pożartych" pozycji były "Statki...", czyli przepiękny album dla wszystkich miłośników dużej ilości drewna, stali, wody i szant.

Laik może się dokształcić a znawca ponapawać się widokiem największych, najpiękniejszych, najdroższych i w ogóle wszystkich "naj" statków, które można spotkać na śródlądowych i całkiem poza-lądowych wodach w Polsce. Zadziwić może to, że przemysł morski (czy jak go tam należy określać) jest w naszym kraju tak pięknie rozwinięty. Mnogość kategorii, na które dzieli się u nas występujące statki i okręty, naprawdę mnie zaskoczyła. Z albumu dowiedziałam się również sporo o historii morskiej naszego kraju i o jej obecnym kształcie. Dowiedziałam się również, że mamy sporo istotnych portów śródlądowych. Muszę przyznać, że całość niezwykle mnie zafrapowała i z prawdziwym żalem stwierdziłam, że brak pociągu do pływania (jakiegokolwiek i na czymkolwiek) znacząco zubożył moje życie.

Tak na serio, to album bardzo mi się spodobał, zwłaszcza doskonałe fotografie o wysokiej rozdzielczości i artystycznym duchu. Nie wiem niestety zbyt wiele o okrętach i ich pochodnych, ale dzięki tej pozycji mogę teraz przynajmniej poudawać, że jakąś tam wiedzę mam, a może i nawet praktykuję żeglowanie czy cuś. Dzięki słowniczkowi terminów ściśle żeglarskich mogę nawet spróbować kogoś oszukać, że jestem pochodną Jack'a Sparrow'a. Polecam wszystkim, zwłaszcza przy muzycznym tle z szant!

Za popływanie - przynajmniej w wyobraźni - na najpiękniejszych okrętach Polski serdecznie dziękuję wydawnictwu Carta Blanca

niedziela, 16 grudnia 2012

Michael Swanwick "Córka żelaznego smoka. Smoki Babel"

Tytuł: Córka żelaznego smoka. Smoki Babel

Autor: Michael Swanwick

Wydawnictwo: MAG

Liczba stron: 681

Rok wydania: 2012

ISBN: 978-83-7480-270-3

Cena: 55 zł

"Te smoki to jednak mają jaja ze stali!" Norman

Myślę, że współczesne fantasy przeżywa swoistego rodzaju renesans. Dawno już nie miałam przyjemności przeczytania tak wielu dobrych powieści z tego gatunku, co ostatnio. Niektóre z nich skupiały się na wątku miłosnym, inne na klasycznej walce dobra ze złem, a jeszcze inne na poszukiwaniu przez głównego bohatera swojego przeznaczenia i tożsamości. Wszystkie te nurty niosą ze sobą własne wartości i wszystkie je doceniam. Ale czasami ma się to ogromne szczęście i trafia się na coś, co łamie wszelkie reguły i tworzy swój własny, niepowtarzalny wzór. "Córka..." z pewnością należy do tych wyjątkowych pozycji.

Jane jest człowiekiem, porwanym w niemowlęctwie przez siły z równoległego świata. Przez całe swoje dzieciństwo pracuje niewolniczo w fabryce smoków, gdzie śmierć jest codziennym kompanem dla wszystkich uwięzionych w niej dzieciaków. Jane nawiązuje porozumienie z jednym ze smoków, który za pomoc w ucieczce oferuje jej ochronę i pomoc. Ale smoki są złe, a zdrada jest dla nich jak spoiwo tożsamości...

Will prowadził normalne życie w swojej malutkiej, zapomnianej przez boginię i ludzi wiosce. Pewnego dnia chłopiec jest świadkiem upadku ogromnego, żelaznego smoka, który został powalony przez bazyliszka. Smok jednak przetrwał upadek i choć poraniony, to jednak wciąż śmiertelnie niebezpieczny, zjawia się w osadzie Willa. Chłopak zostaje wybrany na posłańca i przedstawiciela smoka, przez co cała społeczność odwraca się od niego. Nawet śmierć smoka nie jest w stanie zmazać win chłopca, który zostaje w końcu wypędzony z wioski. Jego droga, z pozoru bezcelowa i chaotyczna, prowadzi go ku przeznaczeniu tak niezwykłemu, że aż do końca historii chłopak nie może w nie uwierzyć.

Dzieło Swanwick'a jest niezwykłe, ponieważ przełamuje i odwraca wszystkie dotychczas znane mi schematy. Bohaterowie nie są krystalicznie dobrzy - zwłaszcza Jane budzi we mnie sporo negatywnych emocji. Ich losy i przeżycia są tak trudnej bolesne, że ich niewinne na początku umysły zaczynają się pokrywać patyną zła i zepsucia moralnego. Tu nie mam miejsca na szlachetność i akty miłosierdzia. Aby przeżyć w mrocznym świecie bogini, trzeba być okrutnym i podejrzliwym, zdradzieckim i pamiętliwym, chciwym i zakłamanym. Jane i Will szybko się uczą, że miłość to tylko pociąg seksualny a uczciwość jest bardzo subiektywnym zjawiskiem. Życie jest wojną, na którą trzeba się uzbrajać już od niemowlęctwa i iść przez nie jak John Rambo przez dżunglę. Książka bardzo mnie poruszyła, bo tak naprawdę jest bliższa naszej rzeczywistości niż niejedna powieść oparta na faktach. W czasie lektury boleśnie mnie kuła świadomość, że to nie jest fantasy, ale prawda o nas, o ludziach, w jej najbardziej gorzkiej i szczerej odsłonie. Polecam wszystkim fanom gatunku i tym, którzy lubią wysiłek intelektualny, ponieważ ks8iążka jest mocno filozoficzna i trudna, ale i BARDZO wartościowa. Żeby Was rozochocić i zaintrygować dodam jeszcze tylko jedno... Matrix jest wszędzie!

Za tą trudną i piękną zarazem podróż do wnętrza ludzkiej duszy, serdecznie dziękuję wydawnictwu MAG

piątek, 30 listopada 2012

Fannie Flagg "Święta z kardynałem"

Tytuł: Święta z kardynałem

Autor: Fannie Flagg

Wydawnictwo: Nowa Proza

Liczba stron: 216

Rok wydania: 2012

ISBN: 978-83-7534-045-7

Cena: 29,99 zł

"hehe... mały ale wariat, co?" Norman w pełnej krasie!

Najpierw rzecz najbardziej mnie dręcząca. Czy ktokolwiek z Was, moi drodzy "lukający", miał pojęcie jak wygląda kardynał? w sensie taki ptaszek? Bo ja nie wiedziałam i myślałam, że okładka książki to jego niby-portret. Czuję się oszukana, bo to nieprawda! A oto jak wygląda PRAWDZIWY kardynał:

No to teraz, kiedy wszystko zostało wyjaśnione i sprostowane, możemy przejść do recenzji właściwej ;)

Czuć już powoli w powietrzu nadchodzące święta i zaczynam się wprowadzać w błogi stan...świątecznych wariactw zakupowych! Każdy z Was zna to z całą pewnością. Kolory, światełka, muzyczka, promocje, reklamy! Cała ta oprawa doprowadzić może do szaleństwa i chronicznej frustracji, że nie jesteśmy w stanie pozwolić sobie na te wszystkie bajery i świecidełka. Święta dzisiaj to raj konsumencki, gdzie liczy się rozmiar choinki i jej stopień wypasienia, a nie jej pierwotna symbolika i rola w świątecznym nastroju. Wielkie koncerny i drobni sklepikarze myślą teraz tylko o tym, jak wydoić nas z kasy i wcisnąć nam kit, że bez ICH produktów nie będziemy mieć prawdziwie wesołych świąt. A gdzie w tym wszystkim przesłanie miłości i dobra? Gdzież się podział ten biedny, zadeptany przez promocje Jezusek? Poszukajmy Go razem i poczytajmy o PRAWDZIWIE świątecznym duchu!

Oswald T. Campbell to niewielki, rudo-łysy i niebieskooki irlandczyk w nieco starszym wieku. Facet cierpi na chroniczną samotność, alkoholizm (choć obecnie w stanie "zawieszenia") i zabijającą go powoli rozedmą płuc. Oswald mieszka w Chicago, co raczej nie sprzyja jego zdrowiu i musi przez to podjąć decyzję o wyprowadzce w bardziej przyjazne rejony. Tylko gdzie wyjechać, jeżeli ma się parę dolców na koncie i żadnej rodziny? Na całe szczęście nasz bohater otrzymuje od swojego lekarza namiary na bardzo przyzwoite i sympatyczne uzdrowisko/hotel. Oswald dzwoni tam, ale okazuje się, że hotel spłonął prawie sto lat temu! Po nieco dziwnych perturbacjach mężczyzna znajduje jednak cichy kącik dla siebie w miasteczku, którego nawet na mapach chyba nie ma. Zostaje natychmiast wciągnięty na listę prawowitych mieszkańców, porządnie odkarmiony i otoczony troskliwością należną chyba bardziej dzieciom, a nie podstarzałym gburom. Lost River (bo tak nazywa się to miasteczko) budzi w naszym bohaterze nie tylko sympatię do ludzi, ale i nowe zainteresowania, o które wcześniej by się nie podejrzewał. Do "rozrośnięcia się" jego mięśnia sercowego przyczynią się również łobuzerski kardynał, zamieszkujący w pobliskim sklepiku, oraz mała dziewczynka, która tak mocno wierzyła w siłę swoich pragnień, że ściągnęła na głowy i w serca mieszkańców prawdziwy cud... a może nawet było ich kilka;)

Jestem zauroczona historią, którą spisała Fanie Flagg. Przypomina mi troszkę swoją wiarygodnością utopijny obraz szpitala w Zielonej Górze, ale do diabła z tym! Opowieść jest bardzo wzruszająca i ciepła. Może dać nam nadzieję, że człowiek to jednak nie taka wredna gadzina i każdy może się zdobyć na gest bezinteresowności. Stara już jestem, ale chcę w to wierzyć ;P Mamy tutaj parę wątków i historii, które ciągną się już od lat, a znajdują swój finał w jednym czasie, układając się w lukrowaną całość. Jest coś o nieszczęśliwej miłości, zapiekłej nienawiści, o łowieniu ryb, szyciu ściereczek w kropki i wypychaniu zwierząt. Intryguje, prawda? Książkę czyta się błyskawicznie i lekko, a język jest bardzo przyjemny w odbiorze. Myślę że dobrze by było, abyśmy wszyscy poznawali takie historie właśnie w tym okresie przedświątecznym, ponieważ mogą pobudzić ducha do prawdziwego radowania się :D

Za pierwsze przedświąteczne uniesienia serca dziękuję gorąco wydawnictwu Nowa Proza :)

Stanisław Szelichowski "Motoryzacja w Polsce"

Tytuł: Motoryzacja w Polsce"

Autor: Stanisław Szelichowski

Wydawnictwo: Carta Blanca

Liczba stron: 352

Rok wydania: 2012

ISBN: 978-83-7705-207-5

Cena: 59,90 zł

"Brum brum! titiiiiid!"...... po prostu Norman

Dawno, dawno temu, kiedy jeszcze nie prowadziłam bloga, należałam do grupy motocyklowej "Dziki Junak". Byłam jedynie klasycznym "plecaczkiem", ale i tak bardzo ciepło wspominam tamte czasy. Przysłuchiwałam się wtedy rozmowom chłopaków o motoryzacji, obserwowałam spektakularne naprawy "na sznurek i taśmę", lansowałam się na junaku razem z całą watahą, jeździłam po muzeach motoryzacji. To były piękne czasy, które zaowocowały u mnie nie tylko cudownymi wspomnieniami, ale i ogromnym sentymentem do starych maszyn. Znawcą nie jestem i nigdy pewnie już nie będę, ale i tak z wielką przyjemnością przystąpiłam do lektury "Motoryzacji w Polsce".

Kiedyś polski przemysł motoryzacyjny był na naprawdę wysokim poziomie. Mieliśmy własne projekty i fabryki, świetne maszyny na swoim koncie i całą masę pomysłów na przyszłość. Niestety w momencie, kiedy władzę w Polsce przejęli nasi wschodni sąsiedzi, zablokowali oni tą gałąź przemysłu ze strachu, że wyrośniemy na potęgę. Do dnia dzisiejszego pozostały nam więc jedynie wspomnienia chwały, sława Junaka, Osy, Komara i pary innych, niezwykle popularnych do dzisiaj maszyn.

Warto poczytać troszeczkę chociaż o naszym rodzimym rynku motoryzacyjnym, ponieważ przyniósł nam nie tylko niezły zarobek (w czasach swojej świetności i rozkwitu, ma się rozumieć), ale i powinien nas napawać dumą z pomysłowości i talentu Polaków. Nasze Junaki do dnia dzisiejszego jeżdżą po polskich i (!)kubańskich drogach. Wiem, że skupiłam się na jednośladach, ale oczywiście album wyczerpująco opowiada głównie o samochodach różnego typu. Rozdziały są dokładnie podzielone na: historię ogólną motoryzacji polskiej, samochody osobowe, autobusy, pojazdy użytkowe, jednoślady, zagraniczne ale "made in Poland", pojazdy wojskowe, ogólne informacje o rynku motoryzacyjnym i prototypy. Znajdziemy tutaj również kilka informacji o rynkach pokrewnych, czyli o rafineryjnym i oponiarskim, oraz o masowej produkcji silników, muzeach i zabytkach. Dodatkowo album wydrukowany został na wysokiej jakości papierze kredowym, a fotografie są dokładne i o wysokiej rozdzielczości. Pozycja nie jest może wyczerpująca technicznie, ale według mnie nadaje się idealnie nie tylko dla początkujących miłośników czterech kółek, ale i dla "starych wyjadaczy", którzy mogą potraktować ją jako swoistego rodzaju "najlepsze z najlepszych".

Za pretekst do wspominek o mojej przygodzie z motoryzacją, dziękuję serdecznie wydawnictwu Carta Blanca :)

wtorek, 27 listopada 2012

Agnieszka Przybysz "Przyciągnij miłość"

Tytuł: Przyciągnij miłość

Autor: Agnieszka Przybysz

Wydawnictwo: Nowa proza

Liczba stron: 304

Rok wydania: 2012

ISBN: 978-83-7534-71-7

Cena: 35 zł

"Trzeba przyciągnąć, ogłuszyć i zaciągnąć przed ołtarz. A potem to już z góki..." Normana sposób na miłość

Każdy z Was z pewnością zderzył się już z serią "Przyciągnij...". Było już o sukcesie, było o zdrowiu i szczęściu, więc teraz kolej na miłość. Wszystkie te pozycje opierają się na tych samych zasadach, które niby intuicyjnie wszyscy znamy, ale jakoś z zastosowaniem nam nie idzie. Może więc warto, pomimo uśmieszku ironii pod nosem, sięgnąć po fachowy poradnik? W dodatku książeczka jest malutka i łatwo ją ukryć (tzn. tytuł) w dłoniach tak, aby postronni świadkowie nie patrzyli na nas z litością i współczuciem. Lekturę czas zacząć!

Jesteś samotny i nieszczęśliwy? a może jednak masz partnera, tylko że się przy nim dusisz? Rodzina cię nie docenia? praca wzbudza rządzę krwi? beczysz nocami do poduszki, bo jesteś gruby, brzydki i nikt cię nie kocha? Weź się ogarnij i uświadom sobie, że skoro Bóg stworzył cię na własne podobieństwo, to przecież nie może być aż tak źle! Oczyść swoje czakry, wypisz na kartce za co SIEBIE kochasz i kup sobie to, o czym dawno już marzyłeś, ale uważałeś że cię na to nie stać. Bądź szczęśliwy, bo jesteś tego szczęścia wart. Zamów w menu wszechświata partnera idealnego i poczekaj spokojnie, bez desperacji, na realizację pragnienia. Nie zamykaj się w sobie i nie wmawiaj sobie, że nic się nie uda...UDAĆ SIĘ MUSI I JUŻ! Śmierdzi ci to banałem? A czyż szczęście nie jest rzeczą banalną i jednocześnie najbardziej przez nas pożądaną? Nie bój się świata, życia i zmian, bo przecież każdy dzień może być twoją przygodą i podróżą ku lepszemu :)

Szczerze mówiąc, to podchodziłam do tej książki z wielkim sceptycyzmem i przekonaniem, że to jakieś bzdury dla naiwnych. Bardzo się pomyliłam! Mimo że mam już partnera i jestem szczęśliwa w swoim życiu, to poradnik "Przyciągnij miłość" bardzo mi pomógł i utwierdził mnie w słuszności moich obecnych działań. Jednocześnie dowiedziałam się, jak fatalnie kierowałam swoim życiem jeszcze rok temu, kiedy toczyło się ono zupełnie innym torem. Teraz już wiem, gdzie dokładnie popełniałam błędy i gdzie obecnie ich unikam wprost idealnie ;)Niestety nie każdy potrafi tak nagle zmądrzeć sam z siebie i zrozumieć, że sam sprowadza na siebie niemalże wszystkie swoje krzywdy i zmartwienia. Jakkolwiek głupio by to nie brzmiało, to ćwiczenia psycho-fizyczne, które proponuje nam autorka, są bardzo skuteczne i odprężające. W książce znajdują się również przykłady prostych testów i zadań, dzięki którym dokładniej określimy swoje potrzeby i to, czego absolutnie w swoim życiu nie chcemy. Język książki jest bardzo przyjemny w odbiorze, mam wrażenie że autorka traktuje swoich czytelników jak najlepszych przyjaciół, którym nie tylko szczerze radzi ale i wyznaje swoje własne błędy i doświadczenia. Całość czyta się lekko i bardzo szybko, a rozmiar książki pozwala nosić ją ze sobą praktycznie wszędzie. Jeżeli nadal nie czujecie się przekonani to wspomnę jeszcze, że w środku znajdziecie świetny i praktyczny poradnik odnośnie zakładania kont na portalach randkowych. Autorka "solidnie" przygotowuje nas do tematu, ale nie nachalnie i bez stwierdzenia, że to absolutnie genialne posunięcie.

Za poznanie sekretów miłości udanej, dziękuję serdecznie wydawnictwu Nowa Proza :)

poniedziałek, 26 listopada 2012

Liliana Bardijewska "Gwiazdka z nieba"

Gwiazdka z nieba

Autor: Liliana Bardijewska

Wydawnictwo: Ezop

Liczba stron: 44

Rok wydania: 2012

ISBN: 978-83-89133-72-4

Cena: 25 zł

"Tylko najgorszy zbrodniarz jest zdolny do wyrzucenia swojego misia z dzieciństwa!" Norman

Mój pierwszy miś śmierdział jak stara skarpeta. Był do tego potwornie brzydki, stary (dostałam go po siostrze) i wypełniony jakąś starą słomą i filcem. W sumie to był tak twardy, że mogłabym nim orzechy łupać. Bawiłam się nim mimo to, bo wzbudzał we mnie ogromne współczucie i żal, że jest taki paskudny i niekochany. Dzisiaj nie mam już pojęcia, co się z nim stało, ale żałuję bardzo jego utraty. Najprawdopodobniej mole i termity go wpierdzieliły, ale pewności nigdy nie będę mieć. Ze względu na tą moją nietypową "przytulankę" sięgnęłam po "Gwiazdkę z nieba". I wiecie co? wstyd mnie złapał za serducho, bo okazałam się gorszą właścicielką, niż Tomaszek!

Gwiazdka była już tuż tuż i Tomaszek z niecierpliwością wyglądał wigilijnej kolacji, po której miał do niego przyjść Mikołaj. Babcia pocieszała chłopca, że to już na prawdę niedługo i że Mikołaj z pewnością przyniesie mu wymarzoną kukiełkę teatralną. Chłopiec był bardzo zniecierpliwiony i zły, więc kiedy babunia zaproponowała mu zabawę z jego starym misiem, nasz mały maruda odrzucił go precz, w najdalszy kąt pokoju i stwierdził, że nie chce go już. Miś ze złamanym serduszkiem postanowił odnaleźć Świętego Mikołaja i poprosić go, żeby ponownie wręczył go Tomaszkowi. Misiu ubzdurał sobie, że jeżeli przyniesie go Mikołaj, to chłopiec znowu go pokocha. W całym przedsięwzięciu pomaga mu śnieżna gwiazdka, która właśnie spadła z nieba, i jej dorosłe siostry, rozświetlające nocne niebo. Całą przygoda nabiera tempa, ponieważ trzeba się ścigać z czasem i zdążyć przed pierwszą gwiazdką! Tymczasem opuszczony Tomaszek zaczyna tęsknić... .

Nie potrzeba zbyt wielu stron i mądrych słów, żeby się wzruszyć. Czasami potrzeba tylko prostoty i jednego pluszowego misia, aby zbudować napięcie i wywołać łzy. Książeczka Liliany Bardijewskiej budzi w nas wspomnienia z własnego dzieciństwa i sprawia, że mamy ochotę zawędrować na strych, w poszukiwaniu pamiątek i pluszaków, o których już dawno zapomnieliśmy. Historia wzgardzonego misia niesie ze sobą lekcję miłości bezwarunkowej i niezmiennej, pomimo wystawiania jej na kolejne próby. Ta ciepła bajeczka została skonstruowana lekkim i "miękkim" językiem, ale i niezbyt infantylnym, dzięki czemu powinna się podobać nie tylko dzieciom, ale i ich rodzicom. W dodatku książeczkę ozdabiają śliczne ilustracje, które kojarzą mi się z jednym słowem: ROZKOSZNE! Prostota rysunków ma swój urok i idealnie pasuje do całej historii. Pozycję polecam gorąco jako prezent na mikołaja, lub jako lekturę przy choince dla całej rodziny. Ja sama zamierzam do niej jeszcze wrócić, albo i uczynić z niej swój wigilijny rytuał ;)

Za cudowny powrót do dzieciństwa dziękuję serdecznie wydawnictwu EZOP :)

niedziela, 25 listopada 2012

Anna Onichimowska "Pomiędzy"

Tytuł: Pomiędzy

Autor: Anna Onichimowska

Wydawnictwo: Ezop

Liczba stron: 230

Rok wydania: 2012

ISBN: 978-83-89133-78-6

Cena: 32 zł

"nie lubię, kiedy ktoś coś przede mną chowa - zwłaszcza między jakimiś wierszami, czy czymś..." Norman

Cóż, szanowny Norman do wrażliwców i intelektualistów nie należy. To stuprocentowy, skosmacony facet, który lubi się po tyłku podrapać i pokonwersować monosylabami. Ja natomiast, to zupełnie inna bajka ;) Uwielbiam wieloznaczności, dyskusje o pozornie nudnych sprawach i wydarzeniach, obserwowanie życia codziennego... . Kocham świat za to, że codziennie potrafi mnie czymś zaskoczyć i "po brzuszku podrapać" swoją wyjątkowością. Idę na przykład do sklepu, a tam na półce leży nowy smak mojego ulubionego batonika. Albo gaworzę do dziecka koleżanki, a ono ze stoickim spokojem mówi mi, żebym się nie wydurniała. Jadę sobie autobusem i widzę, jak jakaś para siedzi obok siebie obojętnie, ale przy ostrych zakrętach On łapie Ją za rękę, a Ona się uśmiecha. Takie proste chwile, do bólu opatrzone i normalne, cieszą mnie i zadziwiają jednocześnie, bo dają mi niespodziewaną radość z życia takiego, jakim ono jest. Zastanawia mnie tylko, dlaczego inni ludzie tak rzadko dostrzegają wielobarwność i niemalże przygodowy charakter ich własnych żywotów. Przecież magia jest wśród nas i trzeba być ślepcem, lub tchórzem, żeby tego nie dostrzegać.

Kobieta sypiała zawsze z nieodpowiednimi mężczyznami. Nie prowadziła się jakoś szczególnie źle, ale po prostu przyciągali ją przystojniacy o braku perspektyw i z hulaszczym podejściem do życia. W końcu kobieta postanawia wdać się w romans z człowiekiem solidnym i nudnym - żonatym też, oczywiście - który pozostawił po sobie w jej życiu trwałą pamiątkę. Kobieta cieszyła się bardzo, ponieważ już od dawna chciała mieć dziecko, tylko jakoś nigdy nie spotkała kandydata odpowiedniego do roli ojca. Wszystko jej się układało wybornie - miała dobrze płatną pracę na wysokim stanowisku, była w stu procentach samodzielna i nie miała żadnych problemów ze zdrowiem. Dziecko rosło w niej szybko i już wkrótce nastąpiło rozwiązanie. I wszystko byłoby w porządku, gdyby nie bujny wąs, który pysznił się pod noskiem noworodka... .

Przede mną leży, w szarej i niepozornej okładce, zbiór dwudziestu opowiadań, bohaterów których pozornie nic ze sobą nie łączy. Jednak czy na pewno? Historie wymyślone przez Panią Onichimowską wywołały we mnie sporo smutku i wzruszenia. Wszystkich ludzi, których opisała autorka, łączy strach przed nowym i nieznanym. Znalazłam tutaj również lęk pierwotny człowieka, przed wykluczeniem i samotnością. Pomimo pewnej dozy fantastyki (wąsate noworodki, latające dywany i syreny), te opowiadania są do bólu prawdziwe, jakby żywcem wyrwane z naszego najbliższego otoczenia. W końcu każdy nas z pewnością zna jakieś nieszczęśliwe małżeństwo, które nie potrafi się ze sobą rozstać, lub samotne matki, niezdolne do nawiązania jakiejkolwiek pozytywnej relacji z mężczyznami. Wśród nas żyją ludzie, którzy zamykają się w swoi prywatnym świecie, z lękiem patrząc na okno i to, co może na nich czekać za nim. Znamy ludzi niepewnych swojego szczęścia i drogi, jaką obrali w życiu, duszących się od obaw i hamulców. To właśnie o takich ludziach (o nas!) jest książka pani Onichimowskiej. Jej opowieści zrywają z nas wszelkie zasłony i kamuflaże, rzucając prosto w oczy czytelnika całą prawdę o nim. Jednak nie możemy mieć o to żalu, bo refleksja i przebudzenie z nią związane, są nam bardzo potrzebne. Nigdy nie jest za późno! Zawsze jeszcze można coś zmienić i naprawić! wystarczy tylko pierwszy krok...a reszta jakoś sama dotruchta;)

Pozycję polecam gorąco dla każdego, kto nie czuje się do końca szczęśliwy i nie potrafi powiedzieć, dlaczego tak jest. W subtelny sposób otwiera oczy i nastraja do zmian na lepsze, ale nie jest przy tym krytyczna w stosunku do tych, którzy nie czują się na siłach i nie mają odwagi, aby coś zmieniać.

Za swoisty kurs z samoakceptacji i tolerancji dziękuję serdecznie wydawnictwu EZOP :)

czwartek, 22 listopada 2012

Anna Onichimowska i Agata Dudek "Tajemnica Malutkiej"

Tytuł: Tajemnica Malutkiej

Autor: Anna Onichimowska i Agata Dudek

Wydawnictwo: Ezop

Liczba stron: 44

Rok wydania: 2012

ISBN: 978-83-89133-71-7

Cena: 35 zł

"A moją ulubioną "bajką" na dobranoc jest świadomość, że jutro nie muszę wcześnie wstać!" Norman

Cóż mogę Wam powiedzieć? Po prostu kocham bajki dla dzieci i z tego względu właśnie będę o nich czasami pisać. Lubię wyszukiwać perełki, które swoją oryginalnością wybijają się ponad tysiące innych, sztampowych i nudnych już bajeczek i książek dla dzieci. Ostatnio w moje łapki wpadła właśnie taka pozycja - rzecz niezwykła, wciągająca i bardzo pomysłowa!

W łóżeczku leży dziewczynka, a przy niej siedzi jej tatuś. Dziecko nie chce jeszcze spać, ponieważ domaga się opowiedzenia bajki na dobranoc. Tyle tylko, że mała terrorystka nie chce bajania o królewnach i czarownicach, tylko bajki nowej zupełnie, jeszcze nie spisanej. Tatuś ma dylemat, ale szybko wychodzi z opresji i opowiada bajkę o Malutkiej, która ma stopę rozmiar 500 i kochającą babcię. Córka pomaga swojemu tacie w tej opowieści, podsuwając nowe wątki i absurdalne (ale jakże śmieszne i rozkoszne!) sytuacje. Bajka leci, a mała już usypia. Tata zaczyna się niepokoić, bo bardzo by chciał się dowiedzieć, co się stanie z Malutką i jej wielkimi stopami, a tutaj córka już odpływa i zaczyna śnić swoje prywatne baje... . Na całe szczęście dziewczynka jeszcze ostatkiem sił (świadomości) pomaga tatkowi odkryć tajemnicę Malutkiej, tak żeby mógł już spokojnie przestać dręczyć swoją córeczkę i iść wreszcie spać.

Pierwsze pytanie, które pewnie chcielibyście zadać, to co może nas w tej bajce urzec? A no wiele rzeczy! Już sam pomysł budowania opowieści wspólnymi siłami, razem z dzieckiem, jest naprawdę świetny! Pomyślcie sobie tylko, jakie to fantastyczne ćwiczenie dla wyobraźni dziecka, które może samo wymyślać bohaterów i ich przygody. No a jakie cudowne sny można mieć po takim wysiłku wyobraźni! Również ilustracje znajdujące się w książeczce są niestandardowe i w pierwszym odczuciu może nawet z deczka odpychające. Dopiero w trakcie lektury uświadomiłam sobie, że te obrazki to po prostu kolaż z myśli i odczuć różnych osób - tak samo jak opowieść o Malutkiej. Co więcej przy kolejnych razach czytania książeczki ( a jakże! przeczytałam kilka razy, bo ładne i milutkie!) grafiki podobały mi się coraz bardziej i idealnie komponowały się z myślą przewodnią książeczki. "Tajemnica Malutkiej" to śliczna opowieść o samoakceptacji i radości życia, która odpowiednio nastroi nie tylko usypianego nią malucha, ale i czytającego rodzica. Polecam serdecznie!

Za ujawnienie mi jednej z najpiękniejszych tajemnic życia, serdecznie dziękuję wydawnictwu EZOP:)

środa, 21 listopada 2012

Wojciech Śmieja "Gorsze światy. Migawki z Europy Środkowo-Wschodniej"

Tytuł: Gorsze światy. Migawki z Europy Środkowo-Wschodniej

Autor: Wojciech Śmieja

Wydawnictwo: Carta Blanca

Liczba stron: 304

Rok wydania: 2012

ISBN: 978-83-7705-214-3

Cena: 34,90 zł

"Strasznie dobrze wychowany gość z tego diabła, że w tylu miejscach mówi dobranoc!" Norman

Siedzę sobie w swoim domku, przy komputerze, i myślę sobie, w jakim zadupiu ja mieszkam. No bo kina nie ma, kawiarni też nie, teatru to nawet nie wspomnę, a biblioteka tylko jedna... . No bida z nędzą! Zadupie totalne!... a może jednak nie? Wyobraźmy sobie takie miejsce, w którym nawet asfaltu na drogach nie ma (a tych dróg to aż całe dwie lub trzy), internetu na oczy nie widzieli (ło Matko Bosko!), psy nie szczekają na obcych (bo też nigdy takowych na oczy nie widziały), a kobiety o czymś takim jak stringi to nawet nie słyszały. I jak? wyobraziliście to sobie? czy nie daliście rady? Ja nie dałam, i dlatego przeczytałam "Gorsze światy"... .

Oto pamiętnik z podróży nieszablonowej i bardzo odważnej. Narrator spakował plecak i pojechał w siną dal, tam gdzie ludzie jeżdżą chyba tylko wtedy, kiedy zabłądzą lub pomylą drogi. Jego przygoda zaczyna się w Myscowie, leżącej w sercu Beskidu Niskiego. Ta wieś żyje już od kilkudziesięciu lat w ciągłym strachu, czy Państwo zbuduje tamę na Wisłoce i ich zaleje, czy też nie. Później ruszamy nieco dalej, do Istebnej - stolicy łunochoda. Tutaj za mega-imprezę uchodzi litr wódki na masce łunochoda i paczka zagranicznych papierosów - oczywiście do podziału między imprezowiczami. Lecimy dalej, w stronę coraz bardziej zapomnianych przez Boga i ludzi zakamarków Europy Środkowo-Wschodniej, przecinając nie tylko Mołdawię i Rumunię, ale i Kosowo, Serbię, Macedonię, Grecję, Ukrainę i Rosję. Niezwykłości tutaj tyle, że trzeba by kilka stron skrobać, żeby o wszystkim napisać choć kilka słów. Bohater/Narrator poznał ludzi, o których świat i bóstwa już dawno zapomnieli, a ich małe sukcesy ( jak kibel ze skórzaną deską czy gablotka na pocztówki) urastają w ich własnych oczach do potężnych osiągnięć. Niektórzy wyglądają na szczęśliwych i spokojnych, inni tylko czekają na propozycję, żeby się zabrać z naszym Bohaterem/Narratorem w dalszą wędrówkę. Przy każdym kolejnym miejscu na mapie i związanym z nim życiorysie zastanawiamy się tylko, czy te "gorsze światy" są naprawdę takie gorsze? Czy nie ma w nich nic, co by mogło nas kusić? To już pozostawiam Waszej indywidualnej ocenie...

Do jajcarskich ta książka z pewnością nie należy, choć bywają w niej takie momenty, że możemy się wyszczerzyć. W gruncie rzeczy to trudna pozycja, bo zmuszająca do zastanowienia się, czy my na pewno żyjemy w XXI wieku. Czyta się trudno, ale nie z powodu języka, który jest dość lekki i przyjemny w konstrukcji. Chodzi mi bardziej o stronę emocjonalną, którą ta lektura pobudza (no przynajmniej u mnie tak było!). Dawno już nie miała styczności z książką, która w mądry sposób jednocześnie mnie smuci i bawi, czasami złości a notorycznie wręcz wprawia w stan osłupienia. Przyznam, że raz się nawet pobeczałam (to nie jest śmieszne!). Pozycję polecam z pewnością dla wszystkich tych, którzy czują się znudzeni sztampowymi obrazkami z wakacji, jakie jesteśmy zmuszeni oglądać co roku, po powrotach znajomych i rodziny z "zagranicy". Przeczytajcie i zabłyśnijcie znajomością faktów i miejsc, o jakich Wasi znajomi i rodziny nawet nie słyszeli!

Za otwarcie moich oczu na prawdziwy świat, odarty z pocztówkowego wizerunku, gorąco dziękuję wydawnictwu Carta Blanca!

środa, 14 listopada 2012

John Mole "Byłem ziemniaczanym oligarchą. Jak prowadzić biznes w Rosji i nie zwariować"

Tytuł: Byłem ziemniaczanym oligarchą. Jak prowadzić biznes w Rosji i nie zwariować

Autor: John Mole

Wydawnictwo: Carta Blanca

Liczba stron: 288

Rok wydania: 2012

ISBN: 978-83-7705-216-7

Cena: 34,90 zł

Można dorwać na: Księgarnia Gandalf

"W Rosji to mają życie! Wódka na baniaki i sprawiedliwie rozdzielona nędza..." Norman

Ech ta Mateczka Rosija! Tutaj wszystko zdarzyć się może. Gdzież nam, Polakom, do tych absurdów mistrzowskich i żywotów pokrętnych! My malutcy jesteśmy przy tym kolosie pochmurnym, i nie dościgniemy go nigdy... . Jedyne co możemy, to pokiwać ze zrozumieniem głowami, bąknąć coś o komunizmie w Polsce i zamruczeć na dobranoc bajkę o towarach na kartki i wszechobecnej inwigilacji. Ale to wszystko to wciąż za mało, żeby się ze światem rosyjskim równać! Trzeba jednak przyznać, że chyba tylko my możemy mieć jako takie pojęcie o tym, jak to czasami trzeba z absurdami dnia codziennego walczyć i kombinować. Zakładamy, że przeciętny Europejczyk, który trafi nagle do tego świata, zginie marnie - no przynajmniej ja tak myślałam - ale okazuje się, że jednak szanse na przeżycie jakieś są, a nawet materiał na świetną książkę można zebrać.

John Mole siedzi w saunie i myśli sobie, jaka ta Rosja piękna i wspaniała, jakie możliwości ze sobą niesie! Z tych przesadnie optymistycznych myśli narodził się pomysł, żeby otworzyć w centrum Moskwy restaurację z pieczonymi ziemniakami o różnorodnym farszu. Z pozoru pomysł świetny, tylko że jeszcze zrealizować go trzeba, a to już zadanie z wyższej szkoły jazdy. Okazuje się, że w Rosji wszystko działa na sznurek i przysłowiowe słowo honoru. Dla przeciętnego Anglika rosyjska rzeczywistość nie mieści się w głowie. Nasz bohater/narrator codziennie niemal spotyka ludzi tak jakby z innego układu słonecznego, gdzie wszystko działa na opak. No bo czy normalne jest, aby ziemniaki uważać za jądra Szatana? albo żeby kieszonkowcy przy "robocie" śpiewali arie operowe?? Czy gdzie indziej na świecie możliwe jest wysyłanie niebezpiecznych bakterii zwykłą pocztą, w kopercie na listy z rysunkiem trupiej czaszki na odwrocie??? Takie rzeczy to tylko w Rosji! Tutaj życie przypomina prawdziwy cyrk, tylko że taki wielgachny, od Uralu po Azję...

Zadziwiła mnie ta książka, bo myślałam, że o Rosji wiem sporo, a tutaj okazało się, że nie wiem prawie nic! John Mole próbując rozkręcić swój ziemniaczany interes wkroczył nieopatrznie na szerokie i baaardzo wzburzone wody biznesu w wydaniu rosyjskim. Wszystko niby sprowadza się do jednej, złotej zasady: gdzie nie posmarujesz, tam nie wejdziesz... ale ile będziesz mieć zabawy przy próbowaniu, to już inna bajka :) Zdaję sobie sprawę, że odwiedzając tylko Rosję, można się z Niej pośmiać i zagwizdać ze zdziwienia, ale sprawa przestaje być taka zabawna, kiedy trzeba w takim kraju żyć i jakoś funkcjonować. Odnoszę wrażenie, że TAM wciąż panuje regulamin życia rodem z Dzikiego Zachodu - strzelaj, zanim strzelą do ciebie i spierdzielaj na swoim koniu ( no tutaj mielibyśmy do wyboru jedynie własne nogi obute w walonki). Krótko i zwięźle pisząc, polecam gorąco wszystkim tym, którzy mają ochotę na zerknięcie "pod spódnicę" Mateczce Rosji i sprawdzenie, jak ona wygląda na prawdę ;P

Za możliwość zobaczenia prawdziwej twarzy Rosji, serdecznie dziękuję wydawnictwu Carta Blanca:)

niedziela, 11 listopada 2012

Arto Paasilinna "Fantastyczne samobójstwo zbiorowe"

Tytuł: Fantastyczne samobójstwo zbiorowe

Autor: Arto Paasilinna

Wydawnictwo: KOJRO

Liczba stron: 256

Rok wydania: 2007

ISBN: 978-8-391645-85-7

Cena: 35 zł

Można dorwać na: Księgarnia Gandalf

"Myślę, że cały świat działa na zasadzie paradoksu!" Rozważania Normana o naturze istnienia

Jakoś nigdy dotąd nie wyobrażałam sobie, że samobójstwo może być czymś pozytywnym. No jakoś średnio mi pasuje idea konstruktywnego unicestwienia - przecież to kupy i sensu się nie trzyma! Toż to tak zwany oksymoron pełną gębą! Tutaj powinna być mowa o grozie i rozpaczy, stanach depresyjnych i permanentnym ślinotoku, lub czymś innym, podobnym w swojej obrzydliwości. Samobójca ma być człowiekiem nieszczęśliwym, zrozpaczonym, zobojętniałym na piękno ptaszków i kosmatych obłoczków, szarym i przygnębiającym zarówno dla samego siebie, jak i dla innych. A tu co? A tu właśnie wszystko na opak! No bo niby jest ta depresja i żywot nieszczęśliwy chronicznie, ale jakoś tak komedią mi to zalatuje, a może nawet i kabaretem...

Dyrektor Onni Rellonen właśnie po raz kolejny zbankrutował i wypatruje tylko cienia komornika na swoich schodach. Z kolei pułkownik Hermanni Kemppainen od śmierci ukochanej żony jakoś nie potrafi odnaleźć dla siebie miejsca na świecie. Obaj mężczyźni spotykają się pewnego pięknego poranka w starej stodole, do której obaj przybyli tylko w jednym celu - chcą zakończyć swoje życie. To zdumiewające spotkanie przy szubienicy i pistolecie sprawiło, że obaj mężczyźni wpadają na genialny pomysł. Skoro ich kraj słynie z samobójstw, to może należałoby zorganizować jakieś seminarium dla przyszłych samobójców? Można przecież zebrać do kupy wszystkich zainteresowanych bliższym poznaniem z Kostuchą, i zabić się w wielkim stylu, zbiorowo i patetycznie? Jak pomyśleli, tak zrobili, dzięki czemu już wkrótce po całej Norwegii, a później i Europie, zaczął buszować luksusowy autokar wypełniony bandą rozentuzjazmowanych potencjalnych umrzyków. Zaczął się prawdziwy turnus terapeutyczno-libacyjny, którego prawdziwy cel jakoś tak ulega ciągłym przesunięciom w czasie i przestrzeni, aż do zaskakującego zakończenia historii...

Ja wiem, że samobójstwo zbiorowe nie jest tematem do śmiechów i chichów, ale przy lekturze tej książki nie da się ich powstrzymać. Jest tu oczywiście sporo trudnych tematów i przeraźliwie smutnych historii, które mają tak naprawdę swoje odzwierciedlenie w chyba każdym zakątku świata. Mimo to uważam, że jest to książka bardzo pozytywna i lecznicza. Ja sama dzięki jej lekturze uświadomiłam sobie, że choćby nie wiem jak ciężko było nam na co dzień, to jednak zawsze jest jakiś powód, żeby cieszyć się każdym dniem naszego życia. W książce występuje cała chmara bohaterów, a autor z wielką pieczołowitością wykreował ich charaktery i historie, dzięki czemu właśnie miałam sporo powodów i do płaczu, i do śmiechu. Po lekturze "Fantastycznego samobójstwa..." czuję się też nieco mądrzejsza, bo znalazły się tutaj również informacje naukowej natury, dotyczące powodów tak wysokiej liczby samobójstw w krajach skandynawskich. Przy tych wszystkich plusach muszę jeszcze podkreślić, że język książki jest gładki i płynny, przez co pochłonęłam ją w jeden dzień! Polecam z całą pewnością dla wszystkich tych, którzy odczuwają chandrę jesienno-zimową, a także dla tych, którzy lubią kiedy książka ich zaskakuje (oczywiście w pozytywny sposób ;))

Za możliwość przeczytania o pozytywnej stronie śmierci, serdecznie dziękuję wydawnictwu KOJRO :)

wtorek, 6 listopada 2012

Rosa Liksom i Klaus Haapaniemi "Samuraj Neko"

Tytuł: Samuraj Neko

Autor: Rosa Liksom i Klaus Haapaniemi

Wydawnictwo: KOJRO

Liczba stron: 72

Rok wydania: 2010

ISBN: 978-83-916458-9-5

Cena: 45 zł

Można dorwać na: Księgarnia Gandalf

"ach! samurajem być!popylać na palcach po czubkach drzew..." z serii marzeń Normana

Japonia to cudowny kraj. Nie wiem o niej co prawda zbyt wiele, ale już nawet to, co jednak wiem, mocno mnie zadziwia. Kraj samurajów i ich bezcennego honoru, niezwykłych tradycji, gejsz, Konfucjusza i stoicyzmu, konformizmu społecznego - oto cała Japonia w moim wyobrażeniu. Nie interesowała mnie nigdy mitologia Japonii, ponieważ uważałam ją za dość schematyczną i w gruncie rzeczy nieciekawą. Mea culpa ! Wstyd mi teraz za własną ignorancję, ponieważ przez nią tak wiele traciłam! Japonia jest światem magii i artyzmu, które dają natchnienie artystom i pisarzom na całym świecie, o czym mogłam się przekonać przy lekturze "Samuraja Neko".

Neko jest honorowym i sprawiedliwym samurajem, służącym złemu możnowładcy, Taranadze. Wszyscy mieszkańcy wsi Oku, którą opiekuje się Neko, bardzo kochają i szanują swojego obrońcę, który nie pozwala Taranadze ich krzywdzić. Wściekły możnowładca organizuje spisek, w celu zamordowania Neko. Samuraj wyrusza na wojnę, lecz nie wie, że będzie ona trwać jeszcze długo po tym, kiedy opadnie bitewny pył, a wojownicy powrócą do swoich domów...

Wiem, że jakkolwiek bym nie napisała o tej baśni, to nie dam rady oddać w pełni jej magii i piękna. Kiedyś potępiłam KOJRO za nieciekawe okładki i nieudolnych grafików. Teraz muszę się pokajać, ponieważ dawno nie miałam w dłoniach takiej perełki, jaką jest "Samuraj Neko". Moja recenzja zaczyna się trochę od d...y strony, ale grafika w tej książce, jej ilustracje...no po prostu miodzio! Każda strona to jak odrębne dzieło sztuki, które zasługuje na kilkuminutową kontemplację. Aż nie chce mi się wierzyć, że norwescy artyści tak lekko i naturalnie oddali piękno japońskiej sztuki. Najważniejsza jednak jest tutaj historia Neko. Opowieść nie należy może do zbyt oryginalnych - mamy tutaj klasyczną walkę dobra ze złem, bohatera, który musi się przeciwstawić tyranowi znęcającemu się nad biedniejszymi i piękną kobietę, którą ratuje przystojny rycerz (ale bez konia, bo wcześniej mu go ubili). Historia nie zadziwia, ale sposób w jaki ją spisano, a i owszem. Konstrukcja opowieści jest niezwykle wysublimowana. Całość czyta się niesamowicie płynnie i lekko, dzięki czemu ma się ochotę na ciągłe wracanie do lektury. Mówiąc najkrócej, ta książka to małe arcydzieło, które godne jest miana literatury pięknej.

Za możliwość poznania niezwykłego świata Neko, serdecznie dziękuję wydawnictwu KOJRO :)

poniedziałek, 29 października 2012

Dan Simmons "Drood"

Tytuł: Drood

Autor: Dan Simmons

Wydawnictwo: MAG

Liczba stron: 832

Rok wydania: 2012

ISBN: 978-83-7480-268-0

Cena: 69 zł

Można dorwać na: Księgarnia Gandalf

"Ja się ciemności nie boję, tylko brak światła mnie drażni!" Norman i jego fobie

Mogę się założyć, że większość z was uważała zawsze epokę Karola Dickensa za wyjątkowo pociągającą i stylową. Pewnie zachwycaliście się jej sztuką i kulturą, modą, surowym savoir-vivre i szlachetnością języka. Ja sama, muszę się przyznać, wielokrotnie przy lekturze "Opowieści wigilijnej", "Oliwera Twista" czy też innych powieści Dickensa, marzyłam o podróży w czasie i możliwości zobaczenia na własne oczy magii XIX-wiecznego Londynu. Taaaak... na całe szczęście to marzenie nigdy się nie ziściło i raczej nie ziści! Jakoś nigdy dotąd nie pomyślałam o nędzy i smrodzie, które były wtedy nieodmiennym towarzyszem Anglii. Nie myślałam również o brutalnej przestępczości i wszechobecnej zarazie cholery, która rozłaziła się w najlepsze, jak jakaś przebrzydła kreatura, prosto z cmentarzy i usypisk gnijących zwłok, które pochłaniały każdy wolny skrawek Londynu. Co prawda Pan Dickens pisał o tych zjawiskach całkiem otwarcie i obrazowo, ale nigdy dotąd nie uderzyły mnie te okropności z taką siłą, jak po lekturze "Drood'a".

Karol Dickens w 1865 roku uczestniczył w poważnym wypadku kolejowym koło Staplehurst. Od tego momentu życiem pisarza zaczęła rządzić dziwna obsesja na temat tajemniczego jegomościa o nazwisku Drood. Dickens spotkał tą dziwną personę w chwilę po katastrofie, podczas udzielania pomocy jej ofiarom. Drood ze swoim szczątkowym nosem, pajęczą posturą, lekko zielonkawą cerą i syczącym akcentem przypomina bardziej samą Śmierć, aniżeli człowieka. Po koszmarze związanym z katastrofą Dickens postanawia odnaleźć mrocznego Drood'a i dowiedzieć się kim, a raczej CZYM, on jest. W tym celu odwiedza najmroczniejsze i najbardziej plugawe zakamarki Londynu, odkrywając powoli prawdę nie tylko o Droodzie, ale i o prawdziwym obliczu miasta.

Kiedy pierwszy raz wzięłam do ręki "Drood'a", przeraziła mnie jego wielkość. To opasłe tomisko ma ponad osiemset stron, zapisanych w dodatku dość drobną czcionką. Bałam się w pierwszej chwili, że jeżeli książka okaże się kiepska, to nie podołam i nie przemielę cholery za nic w świecie. Na całe szczęście były to tylko chwilowe wątpliwości i bezpodstawne obawy. Książka okazała się magiczną bramą do świata XIX-wiecznego Londynu. Poznałam dzięki niej krainę mroku i śmierci, w której zło kwitnie jak pleśń na gnojówce. Przy lekturze każdego kolejnego rozdziału czułam jak wciąga mnie ta obrzydliwość, budząc zarazem fascynację i przerażenie. Przebrnięcie tego świata nie należy do prostych - autor wplótł tutaj tyle faktów i detali z życia Karola Dickensa, że momentami odczuwałam przesyt tą drobiazgowością. Nie jest to absolutnie wada! o nie! Po przeczytaniu całości dotarło do mnie, że dzięki tak wielu informacjom zgubiłam gdzieś granicę między prawdą a fikcją literacką, dzięki czemu przez mój grzbiet przeleciał potężny dreszcz emocji! Z zapartym tchem śledziłam Dickensa w jego poszukiwaniach niesamowitego pana Drood'a. Chciałam coraz bardziej odkryć jego tajemnicę, ale w miarę upływu lektury zaczynałam się jej bać. Niesamowitość i mroczna natura tego osobnika przywodzą mi na myśl "Opowieści niesamowite" Edgara Allana Poe'go. Uważam więc powieść Dana Simmonsa za grozę doskonałą, ponieważ nie opiera ona swojej mocy na zjawiskach paranormalnych, ale na umyśle człowieka, który potrafi pobudzić do życia najgorsze nawet demony i koszmary. Polecam więc z niezachwianym przekonaniem, że nikt nie pożałuje nawet jednej złotówki wydanej na tą niesamowitą opowieść.

Za możliwość poznania mrocznej tajemnicy Drood'a serdecznie dziękuję wydawnictwu MAG !

niedziela, 21 października 2012

Agata Widzowska-Pasiak "Dreptak i pępek świata"

Tytuł: Dreptak i pępek świata

Autor: Agata Widzowska-Pasiak

Wydawnictwo: Papilon

Liczba stron: 48

Rok wydania: 2007

ISBN: 978-83-245-6501-6

Cena: 19,99 zł

Można dorwać na: Księgarnia Gandalf

"Wszystko fajnie i pięknie, ale koncepcja gadającej wieprzowiny lekko mnie niepokoi..." Norman

Acha! zaskoczeni? zszokowani?! zbaranieli??! Oto przed Waszymi oczętami cała prawda o tajemniczym źródle mocy Normana! Literatura dziecięca to jest to :)

Czasami każdy ma taki dzień, że nic mu nie wychodzi i nic dobrego go nie spotyka. Czasami deszcz leje zbyt długo i to już wykańcza nas psychicznie. Czasami jest nam po prostu jakoś tak smutno i szaro na duszy, i nawet dobra czekolada nam nie pomaga. Na takie właśnie dni najlepsza jest dobra książka dla dzieci, i to niezależnie od naszej metryki i wykształcenia. Oboje z Normanem trzymamy się zdania, że nie należy się wstydzić swojej miłości do Kubusia Puchatka albo Mikołajka, bo wszyscy ci, którzy mogą się z niej nabijać, to tak naprawdę duże, smutne dzieci, które na siłę starają się być bardzo dorosłe i poważne. A my zadamy teraz bardzo ważne pytanie: Czy warto tak na siłę być dorosłym? Najpiękniej na świat patrzą dzieci, które w każdej chwili dostrzegają magię i czar niezwykłości, a każdy dzień to dla nich prawdziwa przygoda. Taką właśnie prawdę przekazuje nam Dreptaczek...

Dreptaczek urodził się w czasie pełni księżyca, i od tej chwili był do niego bardzo mocno przywiązany. Mała świnka jest prawdziwym marzycielem i artystą, który każdą noc spędza na obserwowaniu rozgwieżdżonego nieba i ukochanego księżyca. Świnka robi małe "niebka" na całym podwórku, rozmawia z kotami i robaczkami, ale kiedy trzeba to i pierogi z Mamą Świnką polepi. Życie Dreptaczka jest piękne i pełne niezwykłych spotkań z różnymi ciekawymi personami. Jednakże przychodzi dzień, kiedy w życiu małej świnki dzieje się coś bardzo złego. Otóż pewnej nocy Dreptaczek odkrywa, że księżyc gdzieś sobie poszedł i najprawdopodobniej już nigdy nie wróci. Świnka traci radość życia, a wraz z nią wszystkie dzieci na świecie. Nasz mały bohater, po nieudanej próbie upieczenia nowego księżyca, postanawia wyruszyć w podróż, aby odnaleźć swojego srebrzystego przyjaciela i przyprowadzić go do domu.

Z wielką radością muszę stwierdzić, że powstaje coraz więcej wartościowych i pięknych książek dla dzieci. Jest to cudowne odkrycie, zwłaszcza że od kilku lat zalewa nas cała masa bezsensownych bajek i gier, które bynajmniej dla dzieci się nie nadają. Po Dreptaczka sięgnęłam z ciekawości, którą rozbudziła we mnie jego okładka, ale ku mojemu ogromnemu zadowoleniu odkryłam, że to przepiękna historia o marzeniach i ich realizacji. Ta urocza opowieść smakuje jak ulubione łakocie z dzieciństwa, które wywołują w nas uśmiech pełen rozrzewnienia. Dodatkowym atutem są tutaj pocieszne ilustracje i zabawne dreptaczkowe piosenki. Nie wstydzę się przyznać, że bajeczka trafiła prosto w moje serducho i już tam raczej zostanie. Polecam więc każdemu, kto ma okruch serca i ksztynę fantazji, bo to doskonałe antidotum na jesienne, smutne wieczory :)

piątek, 19 października 2012

Karen Marie Moning "Szaleństwo elfów"

Tytuł: Szaleństwo elfów

Autor: Karen Marie Moning

Wydawnictwo: MAG

Liczba stron: 384

Rok wydania: 2012

ISBN: 978-83-7480-261-1

Cena: 35 zł

Można dorwać na: Księgarnia Gandalf

"Hmmm...to jednak taki elf też człowiek, i swoje potrzeby ma!" Norman o naturze elfów, po lekturze "Szaleństwa..."

Człowiek od zawsze ma bzika na punkcie magii. Jest ona naszą towarzyszką znacznie dłużej, niż religia lub inna niepojęta siła. Jesteśmy jej spragnieni i jednocześnie boimy się jej, po cichu marzymy że spotka nas coś mającego naturę magiczną, ale oficjalnie śmiejemy się z pomysłu, że to mogłoby się wydarzyć. Udajemy bardziej dorosłych, niż jesteśmy... tylko po co? W końcu i tak dobrze wiemy, że wszyscy mają takie same fantazje jak my, pragną potwierdzenia i dowodów na to, że wróżki latają wszędzie jak wariatki a Święty Mikołaj przez cały rok drapie się po tyłku i czeka na swoje święto w Wigilię Bożego Narodzenia. Z tego całego bzika rodzi się więc coraz więcej powieści, filmów i seriali o elfach, wampirach i czarownicach. Jedyne co się może zmieniać, to podejście do tematu przez kolejne pokolenia ale i to nie za bardzo. Mieliśmy już więc fazę na Dzwoneczka z paczki Piotrusia Pana, Sabrinę nastoletnią czarownicę, słodkiego Legolasa, dobrodusznego Gandalfa, ciapowatego Harry'ego Pottera, i całą bandę walecznych elfów z serii "Eragon". No ogólnie troszkę tego było i musiałabym dłuuugo wymieniać, żeby napisać o wszystkich fazach rozwoju obrazu istot magicznych w naszych łepetynkach. A teraz przyszła faza na nienasycone seksualnie wampiry i elfy, które mają tylko jeden cel...przelecieć wszystko, co na drzewo nie s...a!

No więc jest "dziewczyna cud malina", MacKayla Lane, która mieszka w Dublinie i jest widzącą sidhe, czyli jako jedna z nielicznych widzi elfy i inne potwory, które żyją wśród nas i dążą do naszej zagłady. Laska mieszka w księgarni i współpracuje z jej obrzydliwie bogatym i równie pociągającym fizycznie właścicielem, niejakim Jericho Barronsem. Koło naszej drogiej widzącej sidhe kręci się jeszcze elfi książę - V'lane, który cały czas próbuje ją namówić na małe "co nieco". Mac dzielnie odpiera erotyczne i magiczne ataki ze strony obu panów, a w między czasie popyla po ulicach Dublina z magiczną włócznią, którą można zabijać elfy, a następnie poszatkować je i poupychać w pudełku na drugie śniadanie. Oczywiście bohaterka ma priorytetową misję - musi odnaleźć magiczną księgę, zwaną Sinsar Dubh, która jest źródłem niewyobrażalnego zła i musi zostać zniszczona jak najszybciej, zanim to zło z niej wyjdzie i rozlezie się po całym świecie... Perspektywa niepiękna, a tymczasem ocalenie świata leży w rękach rozpieszczonej eks-fanki Hello Kitty. Mamy tu jeszcze kilka wątków pobocznych, ale szczerze mówiąc nie są one tak frapujące, jak losy nietypowego trójkącika głównych bohaterów.

Oj, coś mi mówi że nie wszystkim przypadnie do gustu ta recenzja, no ale mówi się trudno - trzeba być fair i pisać to, co w głowie się dobija na światło dzienne;) No to muszę stwierdzić, że książka niezła i fajno się czyta, ale nie mogłam się powstrzymać od stukania głową w blat biurka, kiedy dochodziłam do monologów głównej bohaterki, które miały miejsce w jej głowie. Dziewczyna przypomina mi trochę krzyżówkę Lary Croft z Tomb Raider'a z Bellą z sagi "Zmierzch" i z odrobiną legalnej blondynki. Schizofreniczka, czy co?! Ale najbardziej rozwala mnie to, że laskę KAŻDY chce przelecieć...jakby była jakąś boginią normalnie! W książce w ogóle jest całe mnóstwo erotycznych napięć i aluzji, które stają się w moich oczach głównym wątkiem całej historii. Nie jestem pewna, czy książka na tym zyskuje czy też traci, ale z pewnością nieźle się czyta ;) Pomijając kapiący z każdego rozdziału seks, historia jest na prawdę ciekawa i zgrabnie zbudowana, a pomysłowość autorki zasługuje na mały aplauz. Nie miałam niestety przyjemności przeczytania poprzednich dwóch tomów (aaaa! bo to saga jest, a "Szaleństwo elfów" to już tom numer trzy), ale mimo to bez najmniejszych problemów wgryzłam się w fabułę i wszystko zrozumiałam od początku. Poczułam nawet coś na kształt żalu, że nie miałam możliwości zapoznania się z poprzednimi tomami (ale jak MAG da, to się szybciutko zapoznam ;D). Tak więc książka ciut tandetna (okładka najlepszym dowodem) i mocno erotyczna, ale i tak polecam na chłodne wieczory pod kocykiem i z kubkiem herbaty w ręce, bo wciąga się jak masełko na grzance. Jest to miła odmiana po mdłych i wszechobecnych wampirycznych nastolatkach, które nawet ugryźć porządnie nie potrafią swojej lubej, a co dopiero zrobić coś bardziej konkretnego!....Nie jesteście przekonani? no to powiem tylko tyle, że ostatnie strony powieści wywołały u mnie klasyczny wytrzeszcz gał i opad kopary... więc szuramy do księgarni i edukujemy się! ;P

Za możliwość przeczytania baaardzo gorąco dziękuję wydawnictwu MAG :)

poniedziałek, 8 października 2012

Jesse Bullington "Smutna historia braci Grossbart"

Tytuł: Smutna historia braci Grossbart

Autor: Jesse Bullington

Wydawnictwo: MAG

Liczba stron: 384

Rok wydania: 2012

ISBN: 978-83-7480-253-6

Cena: 39 zł

Można dorwać na:Księgarnia Gandalf

"Czasami jestem jak ta mucha, co wpadła do miodu i już ledwo dycha, ale jeszcze przed zejściem nażreć się nim próbuje" Norman o rozkoszy zatracenia

Mówi się, że człowiek to gadzina z natury dobra, która po prostu z wiekiem brudu zła na grzbiet nabiera i w duszy sobie paskudzi. Mówi się, że tak na prawdę wszyscy dążymy do samodoskonalenia i marzymy o łatce świętości, jak o skrócie "mgr" przed nazwiskiem w dawniejszych czasach. Przez całe życie wmawia się nam, że tylko ludzie chorzy i nienormalni fascynują się tym, co złe i zwyrodniałe. No tak... wychodzi więc na to, że oboje z Normanem jesteśmy źli i przeklęci, bo powieść Jesse Bullington działa na nas jak opiat, oblepiający umysł jakimś słodkim paskudztwem, które nie pozwala się od niego oderwać- z jednej strony budzi to w nas przerażenie, ale z drugiej baaardzo się nam to podoba i sięgamy po więcej!

Manfried i Hegel Grossbartowie to hieny cmentarne. Kradną i zabijają bez mrugnięcia okiem, ale za to w niezmąconym przeświadczeniu, że to sama Najświętsza Panienka czuwa nad nimi i w pełni popiera ich działania. Te oprychy uważają się za dobrych chrześcijan, którzy czasami może zbłądzą z winy diabła. Ich bluźnierstwa zapierają dech w piersiach, a podejście do religii może zadziwić największego nawet ignoranta. Czasy, w których przyszło żyć i "pracować" tej dwójce, to wiek XIV-ty, kiedy to w całej Europie szalała zaraza dżumy, a siły nieczyste i Kościół prowadziły otwartą wojnę o ludzkie dusze. Grossbartowie czują się w tym świecie jak ryby w wodzie, bo ich własne okrucieństwa nie wyróżniają się specjalnie spośród całego zła, jakie spotykają na swojej drodze. Wątkiem przewodnim powieści jest podróż braci do Giptu (czyli Egiptu), gdzie ich dziadek (również hiena cmentarna) dorobił się ponoć, na grobach wielkich królów, niewyobrażalnych bogactw. Ich ślepy upór prowadzi ich przez najbardziej dzikie i niebezpieczne drogi, a za nimi ciągnie się cień samego Szatana, który traktuje tych rzezimieszków jak swoich najlepszych apostołów. Grossbartów nie da się lubić ani szanować, ale z każdą kolejną stroną powieści coraz mocniej trzymamy kciuki za ich przetrwanie, które gwarantuje nam spotkania z kolejnymi, coraz bardziej obrzydliwymi i przerażającymi stworami. Narasta w nas niezdrowa ciekawość, jakie demony jeszcze staną na drodze braci i jakie paskudne historie splotą z nimi swoje losy.

Od pierwszego wejrzenia zapragnęłam tej książki. Jej okładka hipnotyzuje a lakoniczne streszczenie na odwrocie rozpala ciekawość. Już nie pamiętam kiedy jakaś książka wzbudziła we mnie taką chciwość czytania. Jej lektura to jak kąpiel w błocie, takim cuchnącym i lepkim, o nieznanym składzie. Nie jest to jednak przykre wrażenie...o nie! Jest to raczej rodzaj słodkiej ohydy, która wzbudza niezdrową ciekawość. Nie wiem jak, ale w jakiś niezwykły sposób Jesse Bullington stworzył rzecz jednocześnie odrażającą i magnetyzującą, co w sumie pasuje mi do gościa, bo sam wygląda dość niepokojąco (Normanowi futro się zjeżyło, kiedy znalazł jego fotkę na "wujku Gogle"). Język książki jest lekki w odbiorze, czyta się płynnie i błyskawicznie, a pomysłowość autora na prawdę mnie zadziwia. Kilka razy, w trakcie lektury, przychodziło mi na myśl pytanie, jakim popaprańcem trzeba być, żeby wymyślać tego typu rzeczy?! No ale jako laik w temacie horrorów mam pełne prawo do tego typu zadziwienia. Historia braci Grossbart z pewnością do banalnych nie należy, a spotykające ich przygody już z pewnością. Zakończenie historii również może zaskoczyć, zwłaszcza że od samego jej początku ma się ochotę robić zakłady, w jaki sposób paskudni bracia zejdą z tego świata. Polecam z żarliwością, z jaką nie polecałam jeszcze żadnej z wcześniej zrecenzowanych książek! A ja i Norman z pewnością sięgniemy jeszcze po tego autora!

Za możliwość przeczytania, serdecznie dziękuję wydawnictwu MAG :)

czwartek, 27 września 2012

Marta Obuch "Miłość, szkielet i spaghetti"

Tytuł: Miłość, szkielet i spaghetti

Autor: Marta Obuch

Wydawnictwo: SOL

Liczba stron: 334

Rok wydania: 2012

ISBN: 978-83-62405-24-4

Cena: 29.90 zł

Można dorwać na: Księgarnia Gandalf

Jeżeli chodzi o kryminały, to oboje z Normanem raczej unikaliśmy tematu. No chyba że ktoś nam coś polecił gorąco, albo jeżeli okładka była fajna, a tytuł intrygujący (tak, wiem...to takie płytkie oceniać po okładce!). No ale raczej unikaliśmy i nie znaliśmy się na temacie. Aż do czasu, kiedy kochane, dobrotliwe wydawnictwo SOL, postanowiło nas obdarować aż dwiema pozycjami z półeczki "seria z kilerem". O wcześniejszej "Dziewczynie z aniołem" z pewnością pamiętacie - książka była ogólnie dobra i przyjemna w odbiorze, ale czapek z głów nie zrywała. Natomiast "Miłość, szkielet i spaghetti" w porównaniu do niej, dosłownie zrywa z d... gacie!

Poznajemy trzy siostry, oraz ich mamę i ciocię, które wszędzie, gdzie się znajdą, wywołują istny cyrk wydarzeń. Ewelina to najmłodsza latorośl, która jest wulkanem energii i wścibstwa, co tworzy baaardzo wybuchową mieszankę. Dorota to ta "średnia", nierozgarnięta i czasami lekko durna, ale z darem do owijania sobie facetów wokół małego palca. Julianna to najstarsza z sióstr - ruda psycholożka z poukładanym w miarę możliwości życiem, która jak na istotę religijną i konserwatywną dość chętnie oddaje się rozpuście. No a mama i ciocia to jak dwie dorodne wiśnie na czubku mocno przesłodzonego tortu. Naturalnie to nie owe panie są najważniejsze w powieści, ale jakoś tak wyszło, że to one nadają jej pewien posmak;)Otóż początek wszystkich kłopotów bierze się z pewnego wykopaliska archeologicznego pod Jasną Górą. Banda naukowców zbliża się niebezpiecznie do pewnej tajemnicy, sięgającej jeszcze XVII-go wieku, co mocno nie odpowiada innej bandzie, tyle że Włochów, która prowadzi tartak niedaleko zamku w Olsztynie i brudne interesy w Rosji. Do tego pewien trup (!) popełnia samobójstwo skokiem z wieży jasnogórskiego klasztoru, inny trup znika, w Katowicach wybucha bomba, Jasna Góra zostaje okradziona, no i dzieje się jeszcze cała masa innych rzeczy, których tutaj nie upchnę, bo za długo by się czytało;) Wspomnę jeszcze tylko, że wyżej opisane siostrzyczki wmieszały się w całą aferę w momencie, kiedy "Dorotka-sierotka" postanowiła się zatrudnić u włoskiej mafii jako pielęgniarko-kucharka, przy czym jedyne co potrafiła ugotować, to woda na herbatę. No ale od czego są drabiny i uzdolniona kulinarnie rodzinka?

Kiedy byłam tak mniej więcej w połowie lektury, nie wiedziałam co o niej myśleć. Z jednej strony mamy świetną historię kryminalną, przypominającą swoją konstrukcją sieć, gdzie w pewnym momencie wszystko się ze sobą idealnie łączy. Autorka budzi podziw swoją wiedzą na temat Jasnej Góry i jej okolic, oraz historii ogólnej. Z drugiej jednak strony irytują bohaterowie, którzy używają nierealnie bogatego słownictwa, nawet przy tak trywialnym temacie jak pogoda. W dodatku granice absurdu zostają według mnie przekroczone w momencie, kiedy Ewelina wykopuje w ogródku Włochów cały arsenał i zabiera z niego bazooke, żeby ją sprzedać na allegro czy gdzieś tam! No proszę Was bardzo, czy to jest historia realna?! Na kryminałach się nie znam i nie wiem, czy powinny być realistyczne, czy też mogą się bratać z science fiction, ale ten konkretny z pewnością do "poważnych" nie należy- komediowy kryminał będzie tutaj najlepszym określeniem. Jest ogólnie jajcarsko i pociesznie, nawet kiedy ktoś ginie a ktoś inny groby rozkopuje (bo taka akcja też ma tutaj miejsce). Co by nie przedłużać, to stwierdzam iż jest to rzecz warta przeczytania, ale z odpowiednim nastawieniem. Można się świetnie rozerwać, pośmiać troszeczkę, a nawet liznąć trochę wiedzy historycznej i turystycznej, bo i opis Częstochowy jest w stu procentach zgodny z prawdą (mieszkałam, to wiem). Nie pozostaje już nic innego, jak nagotować sobie michę spaghetti i zasiąść do lektury!

Za możliwość przeczytania, serdecznie dziękuję wydawnictwu SOL :)

poniedziałek, 24 września 2012

Adam Roberts "Opowieść zombilijna"

Tytuł: Opowieść zombilijna

Autor: Adam Roberts

Wydawnictwo: Zysk i S-ka

Liczba stron: 164

Rok wydania: 2010

ISBN: 978-83-7506-637-1,/p>

Cena: 24.90 zł

Można dorwać na: Księgarnia Gandalf

"Jak na obiad nie ma mięcha, to normalnie czuję się oszukany..." Norman o podstawowej zasadzie gotowania

Normalnie już dość mieliśmy z Normanem tych wszystkich cukiereczków, które ostatnio czytaliśmy. Nic tylko "law ju", albo "nie law ju", humor tryskający z każdego słowa jak jakaś fontanna, "hepi endy" i inne takie. No ile można, ja się pytam?! Ile tego lukru człowiek może znieść?! Tak więc sięgnęliśmy z Normanem po jakiegoś kotleta w świecie landrynek, a tytuł jego mówi praktycznie wszystko o treści. Oto przed Państwem alternatywna wersja opowieści Dickensa, gdzie krew służy za aperitif, a mózgi za danie główne.

Cała sprawa zaczyna się od krótkotrwałej śmierci i nagłego wskrzeszenia Marleya, czyli dawnego wspólnika Ebeneezera Scrooge'a, ogólnie znanego dusigrosza i zimnokrwistego drania. Otóż szanowny Pan M. w chwilę po swoim zmartwychwstaniu zżera bezczelnie mózgi obecnych przy jego łożu boleści: duchownego, urzędnika miejskiego i grabarza. Głónym celem ataku zombie jest jednak nie kto inny, jak Ebenezer Scrooge, który okazuje się być jedyną szansą ludzkości na ocalenie przed błyskawicznie rozmnażającymi się zombie. Ebenezer zostaje nawiedzony przez trzy duchy, które pokazują mu jak zaraza mózgożerców pochłania świat i jak możnaby temu zaradzić - pytanie tylko, czy Scrooge odważy się zatłuc głównego sprawcę nieszczęścia i powstrzymać w ten sposób zbliżającą się katastrofę?

Przede wszystkim książka zadziwia pomysłem i alternatywną wersją historii Bożego Narodzenia i jego znaczenia dla ludzi. Ogólnie w tej książce wszystkie pomysły zaskakują, ale budują całkiem zgrabną i rozsądną całość. Swoim przesłaniem przypomina mi troszeczkę te wszystkie teorie spiskowe, odnoszące się do prawdziwej natury i historii naszej religii. Jeżeli chodzi natomiast o obrzydliwości i sceny pełne grozy, to niestety muszę rozczarować fanów podobnych klimatów - jest tego stosunkowo niewiele i nie jest to aż tak przerażające, jak się tego obawiałam. Owszem, jest kilka momentów, gdzie zombie coś przeżuwa i wypluwa, ale do horroru dość tu daleko. Język, którym posługuje się autor, jest dość przyjemny, a nawet momentami zabawny. Niestety nie odnosi się to do chwil, kiedy pojawiają się jakieś osobiste wtręty autora, który na siłę stara się być zabawny w stylu Pratchett'a, ale za Chiny ludowe mu to nie wychodzi i już bliżej nam do irytacji, niż do wybuchów śmiechu. Ogólnie książkę polecam na rozluźnienie i odtrucie słodyczowe, bo intelektualnie na pewno nas ta pozycja nie wzbogaci :)

wtorek, 18 września 2012

Magdalena Kordel "Wino z Malwiną"

Tytuł: Wino z Malwiną

Autor: Magdalena Kordel

Wydawnictwo: SOL

Liczba stron: 352

Rok wydania: 2012

ISBN: 978-83-62405-26-8,

Cena: 29,90 zł

Można dorwać na: Księgarnia Gandalf

"Jeżeli Twój sąsiad zrobił się nagle miły, to wiedz że coś się dzieje..." Norman parafrazuje ks. N.

Gdy idziesz ulicą, robisz zakupy, biegniesz do pracy lub na spotkanie - ON Cię obserwuje. Kiedy przemykasz nad ranem na paluszkach niemal, w najciemniejszym cieniu ulicy- ON patrzy na Ciebie. Nawet kiedy zdarzy Ci się potknąć na chodniku o kamień, rzucić papierek na trawnik miejski lub wypluć gumę w pobliskie krzaki - ON wie. Jest Twoim obserwatorem, prześladowcą, samowolnym stróżem Twojej moralności, nieproszonym komentatorem Twojego życia. Jest nieodłączną częścią Twojej codzienności i sędzią Twoich postępków. Jego władza jest ogromna- może wznieść Cię na wyżyny, lub zniszczyć doszczętnie. Jego opinia o Tobie przeraża Cię bardziej, niż siły jakiejkolwiek wiary. Wie o Twoich tajemnicach więcej niż sam Bóg i Święty Mikołaj razem wzięci... Oto cała prawda o Twoim SĄSIEDZIE.

Tak, oboje z Normanen dobrze wiemy, jak przerażająco brzmi nasz wstęp. Jednak zapewniam, że każdy kto mieszka lub kiedykolwiek mieszkał w małej miejscowości to wie, że w niczym nie przesadziliśmy i- być może jako pierwsi w historii blogerskiej - napisaliśmy samą prawdę na ten temat. Tu nie ma landrynek i sentymentów, nie ma radosnego machania sobie łapkami z okien na dzień dobry lub dobranoc. W małym miasteczku nie ma solidarności mieszkańców i wspólnej walki o dobro pojedynczych jednostek. Małe miasteczko nie jest hipisowską komuną, tylko zaminowanym poligonem. Jednak Magdalena Kordel stara się nam wmówić, że jest zupełnie na odwrót...

Narratorką powieści jest Majka, która jakiś czas temu przeprowadziła się wraz z nastoletnią córką - Manią, z Warszawy do Malowniczego. Małe miasteczko szybko ją zaakceptowało, a główna bohaterka otworzyła pensjonat - "Uroczysko". Majka jest po rozwodzie, mieszka w swoim pensjonacie wraz z przyjaciółmi (ciężarna Jagoda,Florek pszczelarz, skrzywiona życiowo Kasia i jej dwie pociechy, oraz trzy psy i kot), uczy polskiego w pobliskiej szkole i romansuje z miejscowym weterynarzem. No i oczywiście codziennie przeżywa niezwykłe przygody, jak to zazwyczaj w małych miasteczkach bywa. Zaczyna się od przyjazdu do Malowniczego Niemki nie Niemki, która podobno chce swoimi bezdusznymi zębiskami i pazurami wyrwać mieszkańcom ich ziemię. Nasza narratorka oczywiście przygarnia dziewczynę i dość szybko okazuje się, że Malwina (czyli rzeczona Niemka nie Niemka)jest jak gwiazdka z nieba - sprowadza wraz ze sobą nadzieję na polepszenie bytu całej ferajny z Uroczyska. Oczywiście to nie wszystko! W powieści pojawiają się jeszcze szalona Jonacka, która przypomina swoim światowym stylem Lady Gagę, ciotka Rozalia z okazjonalną demencją, Bronek vel James Bond, jedenaście szczeniaków cudem ocalonych z obozu zagłady, rybka z depresją, przedwojenny fortepian i paru innych gości. Tak więc z każdym kolejnym porankiem Majka musi stawiać czoła coraz to dziwniejszym i bardziej szalonym osobowościom i zdarzeniom.

Czytając powieść Pani Kordel nie mogłam się opędzić od natarczywego wrażenia, że gdzieś już to widziałam, gdzieś otarły się moje oczęta o podobną historię...no i zajarzyłam! Toż to historia natchniona Katarzyną Grocholą i jej "Nigdy w życiu!". Klimacik podobny, przeżycia głównej bohaterki też, a do tego pokrętne dni powszednie, z ciągłymi przygodami... . No ale nie jest to kopia, tylko twór duchem, do wyżej wspomnianej, nawiązujący. Czyta się cudownie lekko i błyskawicznie, czarując stworzonym obrazem słodkiego życia małomiasteczkowego (o jakżesz to dalekie od rzeczywistości!). Język Pani Kordel jest wręcz pocieszny, a bohaterowie rozmawiają ze sobą w sposób humorystyczny i "wylajtowany", niezależnie od ich wieku i pozycji zawodowo-społecznej. Ten język właśnie jakoś tak troszkę mnie kolił, bo nijak się ma do rzeczywistości. No ale przecież o to chodziło, prawda? Co byśmy się mogli troszkę zaczarować takim lukrowanym życiem, ocierającym się o konwencję komedii romantycznej. Dość już jednak o treści, teraz kilka słów o opakowaniu cukierka. No więc szata graficzna jest idealnie zsynchronizowana z zawartością dzieła. Jest kolorowo, smakowicie (dorwałoby się taką kistkę winogron!) i ogólnie wszystko się kupy trzyma. Widać, że grafik nieco się wysilił i nie zrobił okładki typu "kopiuj - wklej" (musicie przyznać, że czasami okładki książek wyglądają, jakby je sześciolatek robił). Moja ogólna ocena? Książkę polecam głównie kobietom (ja na pewno jeszcze sięgnę po jakieś książki Pani K.), bo potencjalny facet to by chyba zaczął głową w ścianę walić - takie to babskie czytadło ;)

Za możliwość przeczytania serdecznie dziękuję wydawnictwu SOL :)