piątek, 29 marca 2013

Hank Moody "Bóg nas nienawidzi"

Tytuł: Bóg nas nienawidzi

Autor: Hank Moody

Wydawnictwo: SQN

Liczba stron: 211

Rok wydania: 2013

ISBN: 978-83-9315-750-1

Cena: 29,95 zł

"Kiedyś obiecywałem sobie, że zacznę żyć porządnie i bogobojnie. Na całe szczęście następnego dnia wytrzeźwiałem" Norman

Bankowo znacie serial "Californication". Laski oglądają go dla "niegrzecznego Moldera" a faceci dla licznie podskakujących dupeczek i cycków, które pokazują się co dziesięć minut. Wszyscy zdajecie sobie sprawę na czym wypromował się ten serial i o co w nim tak naprawdę chodzi. W sumie jedyne co tam się zmienia, to kolory włosów bzykających się z głównym bohaterem dziewczyn i może jeszcze czasami otoczenie radośnie kopulującej parki. Sama słodycz i pełny duch współczesnych czasów. Twórcy naturalnie coś tam bełkoczą, że to nihilistyczny obraz wewnętrznej pustki naszego pokolenia, który jednakowoż nie jest pozbawiony pewnej nadziei na prawdziwą miłość i odnalezienie sensu życia. Bla bla bla... To ja się pytam, W CZYM ci bohaterowie szukają tego sensu?! W orgiastycznym dniu powszednim, który nie jest uważany za udany jeżeli nie uda się zaliczyć choćby małego macanka?! Czy osławiony Hank Moody nie byłby w stanie wyjść na prostą i jak każdy normalny człowiek ożenić się w końcu z tą swoją jedyną, iść na porządny odwyk, zacząć żyć według normalnego trybu i założyć sobie kaganiec na ch...? Może moje rozumowanie jest zbyt szablonowe i ugrzecznione, może to by było zbyt proste i popsułoby całą koncepcję "Californication", ale na litość boską! nie nazywajcie serialu o seksoholikach, alkoholikach i ćpunach głosem naszego pokolenia!

Hank Moody jest na progu dojrzałości metrykalnej (bo z pewnością nie mentalnej) i za bardzo nie ma pomysłu na swoje nowe, dorosłe życie. Koleś buja się to tu, to tam, przyprawiając swoich bliskich o bóle głowy i noce pełne zamartwiania się, "co też z niego wyrośnie". Hank cwaniaczy na każdym kroku, pozuje na kochasia pierwszej klasy, wyrywa laski (no przynajmniej tak o sobie uważa) i zdobywa konieczne do życia doświadczenia seksualne przeróżnego typu. Hank dość wcześnie zalicza poważny związek z pewną szajbniętą laską, która usiłuje go zabić i która co pewien czas wypływa przed nim jak nawracający się syfilis. Chłopak beztrosko postanawia też zostać dilerem i wyjechać za upatrzoną przez siebie dziewczyną rockmana do Korei. Szczyl miota się bez ładu i składu to tu, to tam, zdobywając kolejne skrzywienia na psychice i pokaźny bagaż średnio przyjemnych doświadczeń. Dopiero śmierć jednej z najbliższych mu osób sprawia, że Hank tak jakby się budzi i po raz pierwszy stara się być naprawdę dorosły. A z jakim skutkiem? sami oceńcie... .

Sama nie wiem co mam myśleć o tej książce. Sięgnęłam po nią, bo ciekawość okazała się silniejsza niż zdrowy rozsądek. Otwierając "arcydzieło" na pierwszej stronie zakładałam, że czeka mnie lektura soft-pornograficzna o braku jakiegokolwiek sensu i logiki. Pomyślałam tak, ponieważ oglądałam kilka odcinków serialu "Californication" i nie zostałam jego fanką - zorientowałam się dość szybko, że to bajka o alkoholiku i totalnym zerze życiowym, który jakimś cudem jednak przyciąga do siebie tabuny lasek i przygłupich fanów jego "wielce szanownej i genialnej" osoby. Trudno więc nie pomyśleć, że książka okaże się równie bezsensowna i przygłupia... a tu zonk! Co prawda nie zaliczyłabym powieści do literatury wysokich lotów, ale spędziłam z nią całkiem miły czas. Przez pierwszych 30 stron czułam się zniesmaczona i poirytowana głupotą Hanka, ale później moje podejście zmieniło się i nawet nie wiem kiedy, ale jego opowieść o swoim zwariowanym życiu wciągnęła mnie i zaintrygowała. Hank odstawia takie odpały, że normalnego człowieka to już by z pięć razy zastrzelili i zakopali. Nie jest to jednak historia nieprawdopodobna i oparta o kiepskie science fiction - osobiście znam takiego jednego kolesia, który pomimo zbliżającej się trzydziestki nadal żyje jak osiemnastoletni utracjusz bez planów i presji, cudem unikając poważniejszych konsekwencji swoich zwariowanych przygód. Tak więc czytając powieść Hanka czułam się tak, jakbym po kryjomu grzebała w pamiętniku swojego kumpla ;) Język jest "soczysty", obfity w dosłowne określenia części intymnych (sorry, ale nie mogę być tak dosłowna, jakbym tego chciała. Cenzura czuwa!), po męsku sprymitywizowany i dosłowny aż do bólu. Pozycja z całą pewnością spodoba się nie tylko fanom serialu, ale i postronnym i sceptycznym czytelnikom którzy, jeśli tylko pozwolą sobie na chwilę słabości i dadzą się porwać medialnej sławie książki, mogą odkryć coś całkiem nowego na oceanie literatury. Coś nieco lepkiego i obleśnego, ale i w niewytłumaczalny sposób pociągającego.

środa, 27 marca 2013

Madhur Jaffrey "Wśród mangowych drzew. Wspomnienia z dzieciństwa w Indiach"

Tytuł: Wśród mangowych drzew. Wspomnienia z dzieciństwa w Indiach

Autor: Madhur Jaffrey

Wydawnictwo: Czarne

Liczba stron: 312

Rok wydania: 2013

ISBN: 978-83-7536-524-5

Cena: 34,90 zł

"Do takich książek powinni w księgarniach obowiązkowo dodawać torbę orzeszków czy innych przekąsek!" Norman

Jakiś czas temu miałam przyjemność przeczytać książkę o Indiach, która była po części albumem z migawkami z życia ulicy. Poznałam wtedy raczej mroczną i dołującą stronę tego niezwykłego kraju. Czytałam o wszechobecnej biedzie i hermetycznym światku nielicznych bogaczy, o ścisłym podziale na kasty i zacofaniu podstawowych instytucji rządowych i społecznych. Przeraził mnie ten obraz Indii, zszokował brak sanitariów i ludzkie szczątki w świętej rzece Gangesu, nędza schorowanych dzieci na ulicach i zbieraczy zwłok tych, którzy odeszli cicho i niezauważenie pod samymi stopami przechodniów. Kiedyś myślałam, że być może będę mogła jakimś cudem odwiedzić ten barwny kraj, ale po lekturze wspomnianej książki straciłam do tego chęci. Teraz jestem świeżo po lekturze innej historii Indii - tej z drugiej strony, z okien bogaczy i inteligencji, którzy nie musieli się martwić o swój los każdego dnia i każdej nocy...

Madhur Jaffrey urodziła się i wychowała w Delhi, położonego na północy Indii. Jej dzieciństwo przebiegało w beztroskim szczęściu, w otoczeniu niezwykle licznej rodziny. Madhur jest dzisiaj bardzo znaną autorką licznych książek kucharskich i aktorką, promotorką kuchni i kultury indyjskiej. Wszystko to ma swoje źródło w dzieciństwie kobiety, które obrastało w niezwykłe doświadczenia kulturowe i kulinarne. Jej wspomnienia skupiają się na kuchni właśnie, na jej zapachach i smakach, na ceremoniale związanym z przygotowywaniem poszczególnych smakołyków i tym, z jakimi świętami i wydarzeniami było związane ich spożywanie. Wspomnienia Madhur to również próba wyjaśnienia zależności, jakie narastają w każdej indyjskiej rodzinie. Poznajemy wiele tajemnic kobiety, powody dla których wyrosła na wolnomyślicielkę i silną emancypantkę (bo według standardów przyjętych w jej kraju, to właśnie emancypantką możnaby ją nazwać). Madhur niczego przed nami nie ukrywa i niczego nie wybiela, pisze szczerze i od serca, dzięki czemu lektura zbliża nas do prawdziwego oblicza jej ojczyzny. Pogrążając się w jej opowieści o najtrudniejszych latach, jakie musiały przejść Indie, czujemy że nasze serce coraz mocniej bije i daje się porwać monsunowym wiatrom, niosącym ukojenie i miłość...

"Wśród mangowych drzew" rozbudziło we mnie niewiarygodny apetyt na smaki i zapachy Indii. Z każdą kolejną stroną mój żołądek dosłownie skręcał się z głodu i pragnienia! Autorka w fantastyczny sposób opisuje tradycyjne dania, łakocie, przekąski i napoje, które dla mnie są czystą egzotyką a dla niej pospolitymi smakołykami. Z lubością poddawałam się tym torturom, czytając nawet po kilka razy poszczególne opisy zwyczajów i świąt Indii. Dawno już nie miałam przyjemności przeczytania tak cudownej książki o gotowaniu, która nie jest książką kulinarną. Autorka ma miękki i słodki styl, pełen klasy i dobrego smaku, udowadnia że można pisać o wszystkim nie tracąc przy tym pewnej tajemniczości i magii. Oczywiście historia dzieciństwa tej niezwykłej kobiety jest pasjonującą lekturą również bez otoczki z jedzenia. Obraz Indii widzianych oczami małej dziewczynki, która wychowuje się w domu pełnym inteligentnych i wykształconych ludzi, otwartych na inne kultury i światopoglądy, jest bardzo pouczający i ciekawy. Cóż więcej mogę na ten temat napisać? Jak jeszcze mogłabym Was zachęcić? Dodam jeszcze tylko - ale w wielkim sekrecie! - że od strony 244 do strony 310 znajdziecie masę cudownych przepisów, dzięki którym również Wasze kuchnie będą pachnieć cynamonem, curry, chili i słodkim mango.

Jasper Fforde "Ostatni smokobójca"

Tytuł: Ostatni smokobójca

Autor: Jasper Fforde

Wydawnictwo: SQN

Liczba stron: 320

Rok wydania: 2013

ISBN: 978-83-63248-63-5

Cena: 34,90 zł

"Sława to taki stan, kiedy obcy ludzie rzucają w ciebie używaną bielizną i myślą, że to dla ciebie bardzo miłe" Norman

Moim najukochańszym pisarzem jest Terry Pratchett. Ubóstwiam każdą książkę, jaka wyszła spod jego pióra. Kto miał z nim styczność choć raz, ten dobrze wie dlaczego obdarzyłam go takim uwielbieniem. Jednak tym, którzy nie są w temacie muszę wyjaśnić parę rzeczy: Pratchett pisze w klimacie fantasy, ale opiera swoje historie o zdarzenia i fakty znane nam z naszej historii. Pratchett potrafi w doskonały sposób połączyć fakty z czystym fantasy, miesza ironię i cynizm z doskonałym poczuciem humoru, a jego przypisy zasługują na nagrodę Nobla. To Terry Pratchett w ekspresowym skrócie. Wracając do meritum, muszę Was uświadomić, że jestem wieczną poszukiwaczką godnego następcy sir Pratchett'a, ponieważ po jego zakończeniu kariery (czyli planowanym od lat samobójstwie, do którego jeszcze nie doszło ale to tylko kwestia czasu) ktoś będzie musiał wypełnić tą gigantyczną lukę w literaturze...bo jak nie, to się chyba pochlastam! W czasie moich poszukiwań natrafiłam na "Ostatniego smokobójcę" o którym słyszałam, że siedzi w dość bliskim sąsiedztwie pana P.

Jennifer Strange jest znajdą, którą oddelegowano do odbycia sześcioletniego stażu na zleceniu bandy rozwydrzonych czarodziejów. Jennifer ma szesnaście lat, Kwarkostwora za towarzysza i Krewetkę Tygrysią do przyuczenia na swoje zastępstwo. Jennifer zarządza całym biurem, które przyjmuje zlecenia na przewozy narządów do przeszczepów, transport pizzy, wymianę instalacji elektrycznej, wytępianie kretów i takie tam. Dziewczyna jest bardzo zapracowana i naprawdę nie czuje ani ekscytacji, ani szczególnej radości kiedy okazuje się, że została wybrana na ostatniego smokobójcę w historii. Problem polega nie tylko na tym, że dziewczyna nie ma czasu na takie pierdoły, ale i na pewnej przepowiedni, która uwiera ją jak za małe stringi. Jennifer będzie musiała podjąć bardzo trudną decyzję, która zaważy na przyszłości wymierającego już za moment gatunku smoków, na planach militarnych dwóch królestw i na jej własnym losie... Dodatkowo jej jedyny przyjaciel, który mógłby jej cokolwiek doradzić, potrafi tylko powiedzieć: "KWARK!"

Czy "Ostatni smokobójca" jest godzien miana następcy literatury Pratchetta? No nie wiem sama... Książka jest bardzo przyjemna w odbiorze, pomysłowa i momentami powiedziałabym, że pocieszna, ale genialna z pewnością nie. Sam autor ewidentnie nie aspiruje do miana "następcy Pratchett'a", bo ma widocznie świadomość że to mało realne. Co byście jednak nie pomyśleli, to książka zdecydowanie sprawiła mi przyjemność na tych parę godzin, w czasie których połknęłam ją łapczywie. Postać Jennifer jest bardzo dobrze naszkicowana, tyczy się to również pozostałych "głównych ról" w powieści. Dialogi są zgrabne i inteligentne, historia wciąga i momentami może zaskoczyć, a sam finał jest jak rodzynka w czekoladzie - tutaj zdecydowanie poczułam wpływ mojego ukochanego pisarza! Z wielkim smutkiem odkładałam książkę na półkę, ale pociesza mnie fakt, że to dopiero pierwszy tom z "Kronik Jennifer Strange". Straszną frajdę sprawiły mi również rysunki przedstawiające poszczególnych bohaterów - Kwarkostwór jest prze-kochany i zupełnie nie rozumiem strachu bohaterów przed jego uzębieniem ;)Polecam zdecydowanie wszystkim tym, którzy lubią się pośmiać z nieco luźniejszej formy fantasy :)

niedziela, 24 marca 2013

Jakub Ćwiek "Chłopcy"

Tytuł: Chłopcy

Autor: Jakub Ćwiek

Wydawnictwo: SQN

Liczba stron: 319

Rok wydania: 2013

ISBN: 978-83-63248-52-9

Cena: 34,90 zł

"Ja zawsze czułem, że ten cały Piotruś Pan to jakiś pozer i egoista!" Norman

No wzięło mnie i nic na to nie poradzę. Cały czas szukam i czytam, pochłaniam jak baba na diecie czekoladę... o co chodzi? o fantastykę! To jak narkotyk, po który boję się czasami sięgać bo wiem, że jak się znowu rozsmakuję to przez kilka miesięcy się nie oderwę! Teraz właśnie to się ze mną dzieje - czytam jak maniaczka, wpadłam po uszy i nie ma póki co ratunku. To mój żywioł, ukochany smakołyk, moje największe uzależnienie. Tyle teraz tego na rynku wydawniczym, tyle świetnych pozycji wydano, tylu autorów rozkwitło, no to jak mam nie czytać? Jak mam się nie poddać? Teraz to już tylko dać znać bliskim, że jakby coś śmierdzieć zaczęło padliną podejrzanie, to mają sprawdzić podstawowe funkcje życiowe i dać mi święty spokój, bo chcę czytać i czytać i czytać...aż do ostatecznego zaczytania!

Dzwoneczek to ostra laska, która żelazną ręką rządzi bandą zmotoryzowanych i obleczonych w czarną skórę, zdemoralizowanych Zagubionych Chłopców. Eks-wróżka szczerze nienawidzi Piotrusia Pana i żyje w strachu, że on kiedyś ich znajdzie - bo że szuka, to więcej niż pewne. Chłopcy też obawiają się tego dnia, ale póki co nie dają tego po sobie poznać, ponieważ inne sprawy zajmują ich myśli. W końcu ktoś musi polować na zombiaki przedostające się do naszego świata ze Skrótu, prawda? No i że nie wspomnę o tych wszystkich gorących laskach do wydymania i biednych sierotkach do ocalenia i...zwerbowania. Niestety, ale taka prawda - żeby szeregi były wciąż młode (i jurne?) trzeba je co jakiś czas odświeżać nową, młodą krwią. Tak się bowiem składa, że od momentu porzucenia Nibylandii Chłopcy zaczęli się starzeć i tracić swoją dziecięcą niewinność. Chociaż...czy Oni kiedykolwiek byli niewinni...? Tak czy inaczej, Druga Nibylandia nie ma już zbyt wiele wspólnego ze swoim pierwowzorem, a zabawy Chłopców z dziecięcymi igraszkami.

Sex, przemoc i niezła dawka humoru - w sumie tyle można powiedzieć o nowej książce Ćwieka. Kiedy zaczęłam jej lekturę spodziewałam się dokładnie tego, ale coś mnie jednak zaskoczyło. Ja naprawdę dobrze się bawiłam przy tej książce! Wessałam ją w jedno senne popołudnie w pracy i kiedy ją ostatecznie zamykałam miałam prawdziwego banana na twarzy. Jest tutaj sporo kiczu, ale jest to wyważone w bardzo fajny sposób, dzięki czemu nie razi i nie irytuje. Historia jest prosta jak jednokierunkowa do piekła, ale i tak było kilka fajnych momentów, dla których kiedyś z pewnością sięgnę po tą książkę jeszcze raz - ot tak, dla "fanu". Jako że jestem zagorzałą fanką kosmatych żartów i sprośnych kawałków, bawiłam się przy lekturze przednio, ale co wrażliwszym i bardziej cnotliwym nie polecam! Pan autor pisze jak na prawdziwego faceta przystało, nie owija w bawełnę i nie unika sztubackich żartów rodem z akademika politechniki. Podobał mi się bardzo motyw seksualnego wampiryzmu Dzwoneczka i rozbuchanej seksualności Chłopców, którzy bardzo polubili zabawy z "dziewczynkami". W kilku konkretnych słowach ujmę całość tak: historyjka prosta i troszkę bezcelowa (no chyba że powstanie kontynuacja, na co bardzo liczę), ale i tak rozbraja i bawi, pozwala się rozluźnić i pośmiać rubasznie. Polecam serdecznie!

sobota, 23 marca 2013

Paolo Bacigalupi "Złomiarz"

Tytuł: Złomiarz

Autor: Paolo Bacigalupi

Wydawnictwo: MAG

Liczba stron: 287

Rok wydania: 2013

ISBN: 978-83-7480-295-6

Cena: 29 zł

"Przyszłość mnie nie obchodzi...no chyba że niesie ze sobą tort czekoladowy"Norman

Jest wiele powodów, dla których kocham fantastykę. Gdybym chciała wymienić choć kilka z nich, to stworzyłabym recenzję-potwora, która dłużyłaby się niemiłosiernie i nikt z Was nie miałby ani sił, ani ochoty na jej czytanie. Gdybym napisała naprawdę szczerze, co mnie tak ciągnie do fantastyki, dowiedzielibyście się o mnie zbyt wiele i musiałabym Was wszystkich zabić... no dobra, może nie zabić, ale do końca życia chodziłabym w papierowej torbie na głowie ;P Napiszę więc tylko to, co i tak wszyscy dobrze wiedzą - fantastykę kocha się za światy, które istnieją tylko w naszej wyobraźni i za to, że w nich wszystko jest możliwe...

Nailer ma kilkanaście lat i jest złomiarzem. Chłopak pracuje w lekkiej ekipie, której zadaniem jest odzyskiwanie miedzi i innych cennych metali z martwych tankowców - reliktów minionych stuleci, z epoki ropy i bogactwa, kiedy wielkie miasta nie uległy jeszcze zatopieniu a lodowce skuwały oba bieguny Ziemi. Nailer mieszka na plaży wraz z innymi złomiarzami i marzy o fuksie, którym mógłby się wykupić ze swojego obecnego życia. Chłopak pewnego dnia ociera się o śmierć, co okazuje się być dla niego preludium największego fuksa, jakiego mógłby sobie tylko wyśnić. Już wkrótce bowiem w jego plażę uderza potężny huragan, który niesie ze sobą śmierć, zniszczenie i pięknego klipera, na pokładzie którego znajduje się przyszłość Nailera. Będzie on jednak musiał podjąć jedną, bardzo ważną decyzję - zabić, czy ocalić piękną nieznajomą, uwięzioną na pokładzie statku? Decyzja ta zaważy na losie i szczęściu nie tylko chłopca, ale i najbliższych mu osób.

Fantastyka to nie tylko wróżki, elfy, czarownice i wampiry. Fantastyka to również wizje przyszłości, niepokojącej i mrocznej, pełnej upadków ludzkości i wzlotów myśli technicznej. Fantastyka nie powinna nam słodzić i czarować lukrowaną wizją nadchodzących stuleci, bo wtedy traci na swojej wartości i nie da się jej traktować poważnie. O tym wszystkim zdaje się doskonale wiedzieć autor "Złomiarza", który stworzył "mroczny świat za kilkaset lat", gdzie człowiek człowieka upadla i niszczy, i nikt nic sobie z tego nie robi. "Złomiarz" wystraszył mnie koncepcją zabawy z ludzkimi genami i nędzą, która z krajów Trzeciego Świata rozprzestrzenia się na cały glob. Jednak jest w tej książce coś, co nie pozwoliło mi się od niej oderwać nawet na chwilę. Otóż dobra historia, moi mili! Całość została tak skomponowana, że pomimo braku wybuchów akcji i oszałamiających efektów czyta się z wielką przyjemnością. Poszczególne elementy historii zostały tak wyważone, że nie czujemy znużenia i przeładowania kolejnymi informacjami. Całość "wchodzi" gładko, nie ma wątków wepchniętych na siłę i wyłamujących się z ogólnej struktury powieści. Moja ocena książki jest naprawdę bardzo dobra, ponieważ z przyjemnością sięgnęłabym po kolejne tomy, gdyby takowe miały powstać ;) To dobra lektura na zimne, wiosenno-zimowe wieczory :)Polecam!

środa, 13 marca 2013

M. John Harrison "Pusta przestrzeń"

Tytuł: Pusta przestrzeń

Autor: M. John Harrison

Wydawnictwo: MAG

Liczba stron: 301

Rok wydania: 2012

ISBN: 978-83-7480-287-1

Cena: 37 zł

"Pustka nie istnieje - nawet w głowach polityków są jakieś mózgi!" Norman

Kiedy przeglądam sporadycznie listę książek, których recenzje pojawiają się na obserwowanych przeze mnie blogach, odnoszę przykre wrażenie, że wszyscy czytają tylko cukierkowe i sprymitywizowane chłamy o miłości ludzko-wampirycznej, o nastolatkach z niezwykłymi zdolnościami, o ludziach jakby wyrwanych z programu "dlaczego ja?" i/lub "Trudne sprawy". Nie oceniam innych - nie potępiam i nie wyśmiewam, ale zaczynam się zastanawiać, czy naprawdę rynek wydawniczy nie ma nic lepszego w ofercie? Czy wszyscy jesteśmy skazani na papkę literacką, zainfekowaną bylejakością przez media i najnowsze trendy? Czy też to właśnie my, czytelnicy, powodujemy swoim lenistwem nacisk na literaturę, która spłaszcza się na naszą wyraźną prośbę? Coraz trudniej mi znaleźć dobrą książkę, która nie tylko mnie zrelaksuje, ale i nauczy czegoś, pobudzi mój umysł do działania, poszerzy mój horyzont i pokaże jakąś nową perspektywę. Na całe szczęście wpadła mi w ręce taka pozycja i moje przyrdzewiałe trybiki znowu ruszyły mozolnie, uświadamiając mi że to jeszcze nie czas na pogrzeb dobrej literatury.

Anna Waterman jest zdziwaczałą i lekko stukniętą wdową. No przynajmniej tak ją widzi jej własna córka i otoczenie, w którym żyje. Kobieta mieszka z kotem, który pewnego wieczora znajduje coś dziwnego w krzakach w ogrodzie. Anna zbiera podejrzane "coś" do domu i przygląda się temu bacznie. To jakieś organiczne szczątki, które wyglądają jak malutkie narządy wewnętrzne jakiejś istoty nie z tego świata. Nasza bohaterka nie ma pojęcia co to jest, ale nie ma nawet szans żeby to dłużej analizować, ponieważ narządy znikają w tajemniczy sposób i nie pozostaje po nich nic, tylko woda na dnie talerzyka na którym leżały...

Toni Reno to broker prowadzący swój mały interes w porcie kosmicznym, leżącym gdzieś tam, w przestrzeni. Tony ma odebrać zamówiony towar w bazie, na której pracuje niejaka Enka Mercury. Sprawa prosta i rutynowa, tylko że tym razem z towarem coś jest nie tak. Kiedy Tony przylatuje po niego, nie spodziewa się że to jego ostatnie chwile. Później ktoś odnajduje jego ciało, unoszące się swobodnie w przestrzeni i powoli znikające, zmieniające się w przeźroczyste widmo. Sprawa jest bardzo tajemnicza i niepokojąca, bo nie wiadomo w jaki sposób Toni umarł i co tak właściwie dzieje się z jego zwłokami...

"Pusta przestrzeń" jest trudną książką. Jej treść budują trzy pozornie niezależne wątki, które w miarę upływu lektury zaczynają budować jedną całość. Narracja opiera się o wiedzę bohaterów, którzy w różny sposób postrzegają swoją rzeczywistość i w mocno zindywidualizowany sposób opisują ją, poddają się jej i wtapiają w jej konstrukcję. Dowód? Anna żyje w "naszej" rzeczywistości, Tony w jakimś świecie przyszłości, gdzieś w kosmosie, detektyw prowadząca jego sprawę niby też żyje w świecie Tonego, ale odbiera go już zupełnie inaczej. Dodatkowo płaszczyzna, w której łączą się wszystkie wątki, jest tak jakby poza dosłownym zrozumieniem, jak ulotna i na wpół realna siła. Jak widać konstrukcja i forma opowiadania nie jest wcale prosta. Ciężko tutaj uchwycić jakąkolwiek dosłowność, nie znamy "historii" postaci, musimy sami zrozumieć wiele zagadnień, żeby móc odczytać w sposób prawidłowy stronę przyczynowo-skutkową całej powieści. Przeplatają się tutaj różne formy - jest kryminał, jest horror, jest fantasy, science fiction, nurt filozoficzny i parę innych. Wyjątkowo godne podziwu jest tutaj jednak to, że przy całej tej dziwacznej niby konstrukcji nie odczuwamy żadnych zgrzytów czy niekonsekwencji. Pozycję czyta się płynnie i gładko, choć z niemałym wysiłkiem umysłowym, do którego zmusza nas samodzielne konstruowanie elementów treści, które autor celowo pominął i zostawił w gestii domysłów. Polecam serdecznie wszystkim tym, którzy dość mają powszechnej, prymitywnej literatury dla rozchichotanych nastolatków i zmęczonych kur domowych!

sobota, 9 marca 2013

Jeffrey Ford "Portret pani Charbuque. Asystentka pisarza fantasy"

Tytuł: Portret pani Charbuque. Asystentka pisarza fantasy

Autor: Jeffrey Ford

Wydawnictwo: MAG

Liczba stron: 316

Rok wydania: 2012

ISBN: 978-83-7534-066-2

Cena: 35 zł

"Jak cię widzą, tak cię malują...więc może lepiej się nie wypinaj"Norman

Ostatnio zapałałam ogromną sympatią do serii "Uczta wyobraźni", która należy do wydawnictwa MAG. Książki które ukazują się pod jej logiem są zawsze - a przynajmniej dla mnie - doskonałymi dowodami na to, że fantasy może nie tylko zabawiać nas w wolnej chwili, ale i czegoś nas nauczyć, zmusić do myślenia i poszukiwań odpowiedzi na wiele nurtujących pytań. Ostatnio miałam ogromną przyjemność z lektury "Portretu pani Charbuque...", która mocno nawiązuje do mojej drugiej po czytaniu pasji - sztuk plastycznych.

Książka dzieli się na dwie części. Pierwsza to seria opowiadań, które nie są ze sobą powiązane, ale sięgają po niektóre fakty z życia pisarza i mówią o życiu codziennym, w którym czasami potrafią się zdarzyć rzeczy niezwykłe. Muszę przyznać że ten zbiór opowiadań choć świetnie napisany, to jakoś specjalnie mnie nie wciągnął. Nie chodzi tutaj o brak kunsztu czy tematykę, ale po prostu nie przykuł mnie do fotela tak,jak zazwyczaj to robią książki z MAGa. Natomiast druga część książki, "Portret pani Charbuque" to istny rarytas.

Piambo to artysta, który biedę klepie i ma przed sobą raczej czarną przyszłość. Wszystko się jednak odmienia w momencie, kiedy otrzymuje nietypowe zlecenie na portret od tajemniczej kobiety. Cały myk polega na tym, że nasz drogi Piambo nie może zobaczyć malowanej przez siebie nieznajomej. Pani Charbuque ukrywa się za kotarą i opowiada malarzowi o swoich najmroczniejszych tajemnicach, obnażając przed nim swoją duszę, ale ukrywając uparcie twarz. Pojawia się również mroczny cień, który niesie ze sobą serię niezwykłych i niepokojących wydarzeń wokół malarza. Piambo popada w obsesję, a praca nad portretem zbliża się ku końcowi i to co się wydarzy w chwili ostatniego pociągnięcia pędzla niekoniecznie może być "heppiendem".

Tak więc jaka jest moja opinia o tej niezwykłej książce? A no jestem pod jej ogromnym wrażeniem i tego nie ukrywam. Co prawda pierwsza część nie porwała mnie specjalnie, ale nie oznacza to że neguję jej jakość. Najzwyczajniej w świecie nie podpasowała moim gustom i tyle. Za to druga część wywoływała we mnie serie dreszczy i wypieków na twarzy, ponieważ każda kolejna strona niosła ze sobą treści niezwykłe i wyjątkowo oryginalne. Klimat książki jest dość podobny do "Drooda" Dana Simmons'a, więc myślę że już sam ten fakt może zachęcić do lektury. Mroczniejsze fantasy powinno się spodobać większości z Was, tak więc polecam serdecznie i ostrzegam! Ta książka to złodziej czasu ;)A dla MAGA moje wielkie ukłony za coraz lepszą jakość wydawanych książek. Moim jedynym życzeniem byłoby teraz tylko to, żeby wszystkie wydawnictwa pracowały na tak wysokim standardzie :)